Wpatrywałam się w szybę autobusu.
Może nawet "wpatrywałam się" to za mało powiedziane, po
prostu wbijałam w nią wzrok. To nie tak, że chciałam podziwiać
widok za oknem – w Anglii o tej porze roku cały czas deszcz.
Jedyne, o czym marzyłam, to moment, w którym będę mogła wysiąść.
Nawet jeśli miałabym wracać do domu w tej ulewie, co byłoby dla
mnie utrapieniem, bo nie znosiłam deszczu. Wszystko jednak było
lepsze od spędzania czasu w tym autobusie.
Wiedziałam, że niechęć, którą
czułam do swojej klasy, była dziwna pod niemalże każdym względem.
Mogłam to krótko podsumować: nie znosiłam faktu, że istnieli.
Denerwowali mnie swoją arogancją nie tylko wobec nauczycieli, ale i
rówieśników. Irytowało mnie to, że ich wartości były inne od
moich – mnie zależało na tym, by zostać kimś, a ich, żeby
mieć. A kiedy przekręcali moje imię i wyzywali przez moje
pochodzenie, miałam już dosyć. Moim największym marzeniem – no,
może niekoniecznie największym, ale bardzo ważnym w moim życiu –
było nałożenie wszystkich koszy na śmieci tym bałwanom.
Zwłaszcza tych, w których co raz
lądowały moje rzeczy.
Teraz oni wszyscy siedzieli na
fotelach, dobrze się bawili i śpiewali różne piosenki. W takich
chwilach myślałam, że fajnie byłoby zintegrować się i bawić
razem z nimi. Czasami pragnęłam tego, by wszyscy mnie
zaakceptowali.
Ale to było niemożliwe. Tak jak
niemożliwe było to, bym nagle straciła tę azjatycką urodę,
azjatyckie imię i wszystko, co było z Azją związane.
Głosik w mojej głowie szepczał "tak,
Sooyeon, to jest twoja wina, to ty nie umiesz się zgrać z resztą –
popatrz chociażby na tamtego idiotę, który też nie jest
Anglikiem, a jakoś wszyscy go lubią".
Wtedy popatrzyłam na Yifana –
Chińczyka, który angielskim władał biegle. Opowiadał jakiś żart
swoim kolegom, podkreślając niektóre słowa gestami. Śmiali się
do rozpuku, dopóki ten zabawny chłopak nie spojrzał w moją
stronę.
Zmarszczył brwi, a ja tylko odwróciłam
głowę, od razu udając, że za oknem jest coś interesującego. Nie
chciałam, żeby znowu ktoś zażartował sobie ze mnie w ten głupi
sposób. Uch, to było naprawdę denerwujące.
Autobus stanął w chwilowym korku,
dlatego wypatrywałam rzeczy, na której mogłabym zawiesić swoją
uwagę.
Zobaczyłam ją.
Zobaczyłam dziewczynę, która
wspinała się na barierkę mostu.
Niewiele myśląc, po prostu podbiegłam
do drzwi, naciskając odpowiedni przycisk. Kiedy już się otworzyły,
niemalże od razu wybiegłam na ulicę, próbując do niej pobiec.
Przeciskałam się pomiędzy samochodami, równocześnie patrząc też
na nią, by nie stracić jej z pola widzenia.
Stała już na barierce.
Wpatrywała się we mnie tak
intensywnym wzrokiem, że aż zakręciło mi się w głowie. Czy to
możliwe, żeby ktokolwiek tak umiał?
– Nie rób tego! – chciałam
krzyknąć, ale nie mogłam wykrztusić z siebie ani słowa. Zamiast
tego zaczęłam wymachiwać rękami, pokazując, żeby do mnie
podeszła.
Nic z tego.
Ona po prostu położyła palec na
ustach, po chwili wymownie patrząc na niebo.
Sprawiała wrażenie, jakby jednak
chciała do mnie podejść, jednak już po chwili poślizgnęła się
i spadła.
Dopiero teraz zdołałam krzyknąć i
zwyczajnie się rozpłakałam, słysząc, że coś nielekkiego wpadło
do rzeki.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę,
że można zadać sobie pytanie, co wyglądało bardziej żałośnie
– rozpłakana dziewczyna stojąca na środku ulicy i wpatrująca
się w barierkę mostu, tabuny kierowców nawet niestarający się
jej wyminąć czy może uczniowie, którzy nie potrafili zrobić
niczego, a jedynie przyglądać się zaistniałej sytuacji?
_____
Tytuł jest roboczy, bo może go zmienię, może nie.
Możliwe też (lub nie) jest to, że powracam. Nie było mnie tu długo, wiem. Nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek wrócę do PK – na pewno musiałabym zacząć wszystko od nowa. Ostatnio zaczęłam to czytać i, szczerze mówiąc, sama gubię się w tej całej akcji.
Postaram się mimo wszystko wpadać tu częściej i zapełniać bloga swoimi pomysłami.
Do zobaczenia ;)
Komentarze
Prześlij komentarz