Przejdź do głównej zawartości

#o55. "Bo do tańca trzeba dwojga zgodnych ciał i pełnych serc..."

Dzisiaj notka trochę nietypowa, gdyż zaczęłam pisać coś w rodzaju pamiętnika. Wszystko, o czym piszę, wydarzyło się naprawdę, zmieniam jedynie imiona ;). Może troszkę inną formą zachęcę Was do czytania.
Aha, jakby ktoś się nie połapał, to akcja zaczęła się w zeszłą środę (17.12).


_____________________________________

- Hej! - krzyczał do mnie obcy głos. - Aleex!
- Co... - burknęłam z bolącą głową.
Znajdowałam się w ciemnym pomieszczeniu, chyba bez dna. Bo tak ciągle spadałam w dół. Po doświadczeniach w Warszawie zrobiło mi się niedobrze i miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. W końcu wylądowałam na twardym podłożu. Zaczęło boleć mnie kolano, na dodatek znów czułam pulsujący ból w głowie.
- Halo, gdzie jestem? - spytałam, ostrożnie podnosząc się z ziemi, a głos zaczął mówić:
- Jesteś w...
- Aleksandra! - usłyszałam głos mamy. Odruchowo naciągnęłam na siebie kołdrę, myśląc, że to ona. Ale nie. Zawitał ranek, który zaczął prześwitywać przez cienkie zasłony.
- Co, mamo? - powiedziałam trochę niegrzecznie, ale naprawdę byłam niewyspana. Ziewnęłam i chwiejnym krokiem posunęłam się w stronę drzwi do pokoju.
- Za pół godziny musisz wyjść do szkoły. - mama oskarżycielskim tonem wskazała na zegarek. Zapewne spodziewała się, że od tej chwili zacznę biegać z kuchni do pokoju, z pokoju do łazienki (no tak, w końcu na grzejniku zostawiłam tam ubrania do wyschnięcia) i z powrotem. Jednak mi się nigdzie nie spieszyło. Powoli dosunęłam się do kuchni, zjadając śniadanie. I tak upłynął poranek w domu.

Dosunęłam się do szkoły. Ku swojemu zdziwieniu przed dziedzińcem zobaczyłam klasowych spóźnialskich i jednego z błaznów. Usłyszałam coś o jakiejś bójce, ale nic więcej nie zdążyłam powiedzieć, bo zobaczyłam Natalie.
- Cześć - powiedziałam i ona mruknęła do mnie to samo.
- Zaczekasz na mnie? - spytałam. Kiwnęła głową. Jak najszybciej postarałam się zmienić buty i zdjąć kurtkę. Po chwili ruszyłyśmy pod salę od biologii.
- Pływasz jutro? - powiedziałam, chcąc rozpocząć kolejny temat. Cisza dzwoniła mi w uszach, co było nie do zniesienia.
- Nie - odmruknęła Natalie. - Jutro nie ma mnie w szkole.
- Dlaczego? - spytałam znowu i to zaczęło mnie męczyć. Nie lubiłam zadawać pytań.
- Idę na pogrzeb. - odparła moja koleżanka.
Reszta drogi minęła w milczeniu. Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc wolałam nic nie mówić. Gdy wracałyśmy z Veronicą, Natalie wspominała coś o swojej siostrze ciotecznej, gdy zaczęłyśmy mówić o samochodach. Agnes spokojnie przechodziła przez przejście, gdy nagle potrącił ją samochód. Wyrok lekarzy był taki, że jej serce dalej pracowało, ale mózg już nie, co oznaczało, że dziewczyna nie żyje. Jej rodzice byli i zresztą są załamani nie tylko śmiercią Agnes, ale też tym, jak to wyjaśnić młodszej córce, która bardzo była związana ze swoją siostrą. Nie powiedzieli jej jeszcze o śmierci Agnes.
- No hej - powiedziałam do Veronici.
- Hej... - chciała coś powiedzieć, ale nie dokończyła. Też była zamyślona. Chciałam ją o to zapytać, ale zadzwonił dzwonek.
- Boże! - powiedziałam, kiedy zajęłyśmy miejsca w ławkach. Niezidentyfikowany obiekt przeleciał pod moim nosem. Veronica nie odzywała się. Wprawdzie coś mruknęła, ale po jej minie zobaczyłam, że jeszcze lekko przysypia.
- Kartkówka będzie jutro! - krzyknęła biologica, wywołując do odpowiedzi Natalie. Zrobiło mi się jej żal, ale nic nie mogłam zrobić. Nauczycielka odesłała ją na miejsce z jedynką. Nie mogłam nawet jej pocieszyć, gdyż siedziała dwie ławki za mną. Bez szans.
- Następną osobą będzie...
W zniecierpliwieniu oczekiwaliśmy na "wyrok" nauczycielki.
- ... Simon.
Uff.
- Proszę pani, ale Simona nie ma. - rzuciła Joanna, klikając coś na telefonie.
- No więc, Caroline.
Carla, bo tak na nią mówiliśmy, nic nie umiała i od razu biologica odesłała ją na miejsce z jedynką.
- Sophia.
Sophia coś nie coś umiała i dzięki temu uniknęła ją groźba jedynki. Na szczęście była ostatnią osobą, która dzisiaj odpowiadała.
I tak nienawidzę biologii.

Ten dzień i czwartek upływały powoli. Byłam pewna, że wszyscy czekali na upragnione dwa tygodnie wolnego. Każdy miał dosyć "gimbazy", a chociaż na krótki czas można było się od niej uwolnić. Ja też należałam do tych osób, pomimo że niektóre lekcje bardzo lubię. No ale jak wszyscy, to wszyscy. Na pewno nie będę płakała za biologią.
W końcu nadszedł dzień wigilii klasowej. Tak, byłoby normalnie, ale... no, zawsze jest jakieś ale. Ubrałam się w okropną sukienkę i gdy tylko spojrzałam na Veronicę, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Wyglądała naprawdę ładnie w lekko falowanych włosach i pięknej sukience, a ja - brzydka, prostacko ubrana i gruba dziewczyna. Tak, gruba, bo od dłuższego czasu nie mogę schudnąć. W szatni spotkałyśmy Natalie i tak powędrowałyśmy na górę. Czułam na sobie spojrzenia innych gimnazjalistów i poczułam, że najchętniej uciekłabym do szatni, nałożyła na siebie kurtkę i zmieniła buty, by później uciec ze szkoły i pobiec prosto do domu. Mogłam nie brać udziału, mogłam tu nie przychodzić, mogłam nie istnieć.
Później było kolędowanie. Gdy zaczynałam podśpiewywać sobie jakieś kolędy, część spojrzeń zwracała się na mnie. Usiadłam na schodkach do sali od tenisa i nie żałowałam swojej decyzji. Już nikt na mnie nie patrzył, co sprawiało, że czułam się bezpieczna.
Pomijając dzielenie się opłatkiem, zasiedliśmy do stołów. Jedzenie z cateringu było zimne, sałatka trochę stara, a ryba niesmaczna. Nie tego się spodziewałam, płacąc piętnaście złotych na składkę, podobnie jak pozostałe dwadzieścia siedem głów w klasie. Ciast już nie miałam ochoty próbować, udając, że boli mnie brzuch z przejedzenia. Tak naprawdę wciąż byłam trochę głodna, ale ukryłam to. Po prostu obawiałam się, że jeśli mieliśmy tak okropny catering, to ciasta mogą być jeszcze gorsze.
Jednak był humorystyczny element, mianowicie Natalie opowiedziała nam zabawną historyjkę. Wczoraj była na tym pogrzebie i podczas mszy w kościele jej ojcu zadzwonił telefon - zapomniał go wyłączyć. Niby nic śmiesznego, jednak dzwonek przypominał radosne dźwięki kankana. Natalie nie patrzyła na reakcję innych, tylko sama załamała się tym, jaką wiochę zrobił jej tato. I to jeszcze na pogrzebie.
Z Veronicą, Natalie i Sarah wyszłam trochę wcześniej. W szatni spotkałyśmy Evę i Claudię, które też już wychodziły. Przy wyjściu dodatkowo zobaczyłyśmy Alicję i Nataszę, które z całych sił proponowały nam pójście do starej szkoły. Kto jak kto, ale my zaplanowałyśmy sobie popołudnie z Natalie i pójście do Croppa oraz jej babci. No cóż, znając Alicję i Nataszę, to poopowiadałyby jeszcze, że nie przyznajemy się od nich. Okej, dałam spokój, bo Alicja powiedziała, że przyjdzie Alexis. Alexis była jedną z nielicznych osób, które zachowały głowę w jednym z najbardziej patologicznych gimnazjów w mieście. Nadine, Paula, Patricia, Camila, Anastasia... o nich już lepiej nie było wspominać.
- Anastasia uważa się za szkolną gwiazdkę, wszędzie jest rozpoznawalna, przynajmniej w tym gimnazjum i LO - opowiadała Alexis - nawet trochę to denerwujące, bo tak zadziera nosa i ledwo co przyznaje się do nas...
- I podlega stereotypowi gimnazjalistki - mruknęłam.
- A kto jest u was gospodarzem? - spytała Veronica.
- No jak to kto - prychnęła nasza koleżanka - Anastasia.
- A jak tam Nadine? - spytałam Alexis. Zaczęłam butem kopać kamyczki przed ławką w parku. Miałam ochotę coś im zaproponować, nie wiem, nawet wyjście do McDonalda, żeby tylko nie siedzieć na dworze. Nie dość, że było zimno, to jeszcze wzięłam cienkie rajstopy i zapomniałam o rękawiczkach.
- Nadine tak samo jak Anastasia... - mruknęła Alexis. Nie zdążyła dokończyć, kiedy w oddali zobaczyła nielubiane koleżanki z LO. Wolała być cicho, bo nigdy nie było wiadomo, czy nagle do nas nie podejdą, a później powtórzą wieści Alexis koleżankom, o których rozmawiałyśmy.
Słychać było, że ze zdenerwowania Alexis wstrzymała oddech. Całe szczęście, że roześmiane licealistki ubrane w markowe ciuchy wsiadły do autobusu i znikły z pola horyzonty. Odetchnęła z ulgą.
- Tak więc, Nadine to trochę taka kopia Anastasii. Ubiera się w markowe ciuchy z firmową metką, tylko w gimnazjum się do nas przyznaje, no ledwo, i słychać ją na całym korytarzu. - dokończyła.
- A u was korytarze są dosyć długie, przecież jak byłyśmy tam w kwietniu, to szczena opadła - zaśmiałam się. - U nas też są duże i szerokie, ale co porównywać, u nas jest więcej klas, bo podstawówka jeszcze...
- Masz rację - Alexis kiwnęła głową. - Całe szczęście, że nie jestem z Nadine w klasie.
Dyskutowałyśmy tak jeszcze, dopóki nie zadzwoniła moja mama, żebym wracała do domu. Nie dziwiłam się, w końcu ze szkoły wyszłyśmy dwie godziny temu. Złożyłam Alexis życzenia i poszłam z Veronicą odprowadzić ją przed klatkę. Trochę pogadałyśmy i także złożyłam jej życzenia. Może w końcu znajdzie sobie fajnego chłopaka? Ciekawe, czy ktoś jej się podoba. Zdradziłam jej, że z nowych osób podobał mi się Liam, który jest przystojny, ale jesteśmy z dwóch różnych światów, poza tym chyba ma dziewczynę.

Spadałam w czarną otchłań, tak jak wtedy. Znowu, znowu coś sobie złamię, znów spadnę na dno. Szybko otworzyłam oczy i zaczęłam czytać książkę. Był już sobotni ranek. Słońce nie raczyło wpaść za firanki. Gdy poczułam, że jest mi zimno, nakryłam się kołdrą i nadal śledziłam losy głównego bohatera, który mimowolnie zakochuje się w głuchej koleżance. Kto wie, może kiedyś na blogu napiszę coś o tym.
Tak więc, czytam tą książkę, czytam, czytam i tak się wciągnęłam, że nie zauważyłam dochodzącej godziny dziesiątej. No tak, w końcu trzeba było wyciągnąć jakieś ubranie i posprzątać w pokoju. Nic na to nie poradzę, że były występy w szopce, tak jak co roku. Rok temu też szłam z niechęcią, ale koniec końców świetnie bawiłam się z Alexis, Mikiem (takie tam przezwisko, jakoś rzadko używaliśmy jego imienia, chociaż jest naprawdę ładne) i, ku mojemu zdziwieniu, Nadine. Wtedy nie była aż tak "zdemoralizowana". Czułam, że między nią a Mikiem kiedyś coś iskrzyło i byłam trochę zazdrosna, ale co mogłam powiedzieć, byłam w nim skrycie zakochana i tylko Veronica o tym wiedziała. Po prostu wyciągnęła to ze mnie rok wcześniej. Nie, chyba wiedział, bo idiotyczne Sarah i Patricia wypaplały mu to i czasem patrzył na mnie uśmieszkiem, który ja tak bardzo lubiłam, wygłupiał się na matmie i śmiałam się z niego, trzy lata temu dzwonił do mnie i wtedy czasami robiliśmy sobie żarty z koleżanek z klasy, chociaż w większości opowiadałam mu o sobie, a on tylko słuchał. No cóż, czasem zadawałam mu pytania i wtedy mówił coś o swoim życiu, ale nigdy nie był zbyt wylewny. Z naszych rozmów wiedziałam jedynie, gdzie mieszka, co lubi robić w wolnym czasie, z kim się zaprzyjaźnił, wiedziałam też, że nie ma ojca. Trochę zdziwiło mnie to, że nie mówił nic o swojej matce. Nadine powiedziała Marcie, że jego matka była/jest alkoholiczką. No a znając Martę, zaraz powtórzyła wszystko Veronice, a gdy ogólnie zaprzyjaźniłam się z Veronicą, to powiedziała to mi. Niewiarygodne, jak działa mechanizm "tajemnicy".
Pamiętam ten dzień, kiedy Miki zadzwonił do mnie i rozmawialiśmy całe sobotnie popołudnie. Zamknęłam się w łazience i zabroniłam wszystkim domownikom wchodzić. Obchodziło mnie tylko to, że On zadzwonił.
- A tak ogólnie to gdzie mieszkasz? - spytałam. O adresie słyszałam od koleżanek, przysłuchując się ich rozmowie i wtedy Alexa wtrąciła nazwę ulicy, bo mieszkali tylko kilka domów od siebie. Tak jak przypuszczałam, podał.
- A tak konkretniej? - spytałam. Roześmiał się.
- 1a - odparł. I tak rozmawialiśmy, w końcu musiał zejść na dół i się rozłączył.
Z rumieńcami na policzkach pobiegłam do mamy.
- Mamo, mam adres Mikiego! - krzyknęłam rozradowana.
- Tak się cieszysz, bo się w nim zakochałaś, co? - spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Nie no, co ty! - zaprzeczyłam zbyt gwałtownie i wyszłam z pokoju. Cała radość wyparowała ze mnie w jednej chwili.
Kolejny pamiętny dzień to ten, kiedy całą rodzinką jechaliśmy na wycieczkę rowerową i razem z mamą poszukiwałyśmy domu Marty. Zobaczyłam tabliczkę, na której widniała zbyt znajoma nazwa ulicy. Spojrzałam na numer domu i hop. Dom Mikiego. Gdy tamtędy jeździliśmy, zawsze wpatrywałam się w okna jego domu, ale nic nie widziałam. Później, gdy próbowałam o nim zapomnieć, przelotem patrzyłam, czy nie ma nic nowego. Ostatecznie, gdy zapomniałam, wzrokiem pomijałam ten dom. W końcu przestałam go kochać, ale nigdy nie zapomniałam.
Silne wspomnienie wróciło.
Pod szopką spotkałam Nadine, ale nie odezwała się ani słowem, wielka księżniczka. Za to jej koleżanka Sadie, z którą serdecznie się kolegowałam, zamieniła ze mną parę słów. Za to Nadine zapamiętałam - no normalnie cudowna, piękna dziewczyna, która błyszczy inteligencją i urodą. Bzdura. Wywyższa się tak jak ta Ariane.
Dzień upłynął w miarę bez zastrzeżeń, pamiętam tylko, że miałam piękny sen, w którym występował Liam. Haha, pamiętam nawet pierwszy sen z nim, i o dziwo nie był romantyczny. W sumie pomarzyć zawsze można.
Jak zawsze rano, podeszłam do adwentowego kalendarza i zaczęłam czytać kolejną książkę. Później ubrałam się i spojrzałam na zwykły kalendarz. Dwudziesty pierwszy grudzień. Dokładnie trzy lata i trzy miesiące od pamiętnych urodzin Mikiego. Od założenia pamiętnika. Minął rok i trzy tygodnie od tamtych andrzejek.
Cała klasa wybierała się na andrzejki. Ogólnie to miała iść tylko równoległa, ale koniec końców nasza wychowawczyni przebłagała dyrektorkę i poszliśmy. Droga do gimnazjum była dosyć długa, gdyż znajdowało się prawie na drugim końcu miasta. Droga nam ciążyła, bo niespodziewanie zaczął prószyć śnieg. "Żeby tak było trzy tygodnie później, a nie teraz", szczękałam zębami z zimna.     Veronice także nie było lepiej - zapomniała wziąć z domu rękawiczek. Gdy już weszliśmy do środka, powitał nas przyjazny zapach ciasteczek z wróżbą. Gdy usiedliśmy, by obejrzeć seans, zupełnie nieoczekiwanie usiadł obok mnie... Miki. On. Wprawdzie przez część filmu gadał z Nadine, ale wtedy jeszcze były wolne miejsca. Przecież mógł usiąść bliżej niej, a nawet koło niej. Cały dzień rozpamiętywałam to wydarzenie, zwłaszcza, że tego dnia był miły i nie odnosił się tym swoim tonem. A może tak zachowywał się wcześniej, tylko tego nie zauważyłam? No, nieważne. W każdym razie nie pamiętam, z kim samochodem wracałam do domu. Na pewno z Veronicą, bodajże z Sarah, a z przodu chyba siedziała Natasza. Nie wiedząc, co robić, przeszukałyśmy całą szkołę, ale nigdzie nie widziałyśmy pozostałych osób z klasy. A może i kogoś znalazłyśmy, i tak ciągle myślałam o Mikim. Później wróciłam do domu. Był to taki czas, kiedy jeździłam na rehabilitację stopy, bo groziło mi wykrzywieniem czy opuchnięciem, nie pamiętam już. Ku swojemu zdziwieniu, zobaczyłam tam Mikiego z jakąś kobietą, chyba ciocią. Miał inne buty i kurtkę, jednak kilka dni później okazało się, ża tak chodzi ubrany do szkoły. Zaczęłam się zastanawiać, czy wtedy przypadkiem czegoś nie brałam, bo może mi się to przyśniło. Nigdy jednak nie spytałam jego o tę sytuację, za każdym razem się wycofywałam.
Tak jak tydzień później rozdawano prezenty i Miki dał mi paczkę (niby nic nieznaczący gest), ale kokardę z niej zawiesiłam na wewnętrznych drzwiach szafy i wisi tam do dnia dzisiejszego. Tak, wiem, jestem nostalgiczna.
No cóż, kolejna książka przeczytana.
Dodatkowo, nie czuję tej świątecznej magii. Tak jakby świąt nie było. Naprawdę. Chciałabym cieszyć się z tego, że mogę lepić uszka, ukochane pierogi z kapustą, cieszyć się ze wspólnej kolacji. A tak to nawet nie czekałam na wolne i nawet o tym zapominałam - przypominały mi o tym radosne głosy znajomych informujące, co będą robić na święta:
- Hej, pójdziemy do McDonalda na weekend? - pytała Joanna.
- Możemy się wybrać, tylko proszę, bez tego kretyna Martina! - Cath teatralnie westchnęła, wpatrując się w swój telefon.
- No heej, Joanna, Eveline, Catherine, Caroline - zawołał radośnie wyżej wymieniony chłopak. Dziewczyny głęboko westchnęły, a Catherine zazgrzytała zębami. Nienawidziła pełnej formy swojego imienia, o czym wszyscy dobrze wiedzieli.
Nie wiem, co w nim takiego było, ale bardzo podobał się Natalie. Zdradziła mi, że tak naprawdę to on się jej podobał. W sumie to widać, że go lubi, bo trzyma z nim różne sztamy i często siedzą razem na lekcjach. Ostatnio się pokłócili o taką śmieszną błahostkę, jaką był prezent na mikołajki, bo okazało się, że wylosowała właśnie jego. Pod koniec pierwszego tygodnia grudnia Natalie poszła z Sarah na zakupy. Muszę przyznać, że nie byłam zadowolona, bo miałam iść właśnie z Natalie i Veronicą. No ale ta druga się pochorowała, na dodatek w piątek nie było ich germanisty i kończyły godzinę wcześniej. No dobra. W sobotę Veronica zadzwoniła do mnie po lekcje i jak zawsze wymieniałyśmy się nowymi wiadomościami, a także mówiłam jej, co działo się w szkole. Pod koniec rozmowy powiedziała mi, że Natalie kupiła Martinowi bardzo zabawny prezent, mianowicie była to koszulka z małpą. Wtedy to się śmiałam. Wybuchłam śmiechem wtedy, gdy w poniedziałek Natalie pokazała mi zdjęcie tej koszulki. Nie mogłam się powstrzymać, bo rzeczywiście jego twarz była podobna do tej małpy. Ale ich kłótnia rozpoczęła się dopiero wtedy, kiedy nasza zabawna klasowa gospodyni, Francis, pokazała tą koszulkę. Cała klasa pokładała się ze śmiechu i to z tego był niezadowolony Martin. Może i się nie pokłócili, ale nie odzywał się do niej, nawet na geografii i muzyce nie siedzieli razem.
Jednak Natalie nawet i bez tego na chwilę obecną nie miałaby szans u Martina. Głównym powodem było to, że jej obiekt westchnień ma dziewczynę. W sumie to rozumiałabym bardziej, gdyby zakochała się w takim Liamie, nie wiem, nawet w równoległej klasie są ładni chłopcy, ale bardziej dogaduje się z Martinem.
Wracając do tematu świąt - może dlatego na nie nie czekam, bo coraz bardziej nie mogę dogadać się z ojcem. Nawet zaczynam czuć, że go nienawidzę. Tyle razy słyszałam, że jestem tłukiem, tępakiem, nie umiem nic. Raz nawet pamiętam, kiedy nieostrożnie wjechałam na podwórko sąsiadów i lekko ochlapałam sobie rower, a ojciec tylko oberswował i zapytał głośno:
- Aleksandro, to jesteś taka gruba, że nie mieścisz się na własnym podwórku?
To było już bardzo dawno, ale ja nie zapomniałam. Nie ma dnia, kiedy nie odezwalby się do mnie opryskliwie. Okej, był wyjątek, dzień wycieczki, kiedy do domu wróciłam o drugiej w nocy. Czuję, że to mnie przerasta. To nie na moje siły. Wiele razy marzyłam, żeby ze sobą skończyć i przestać udawać, że wszystko jest okej.
Nadejdzie ranek i zarazem gorszy dzień. No tak, w końcu poniedziałki zawsze są okropna i wszystko musi pójść nie tak. Nawet samotny powrót z gimnazjum kończy dobre, poniedziałkowe wydarzenia.
W ostatni poniedziałek niby było wszystko w porządku. Mieliśmy dwie geografie, na które czekam kilka tygodni. Historyczka nie wywołała mnie do odpowiedzi. Dostałam 5 z kartkówki z muzyki, na angielskim pisaliśmy kartkówkę, na dodatek wuefistka usunęła mi negatywną i wpisała pozytywną uwagę. Żyć nie umierać. Ale Natalie i Sarah sobie poszły, nie czekając na mnie. I wtedy zrobiło mi się tak potwornie smutno, bo nawet mi nie powiedziały, że się spieszą ani zwykłego "cześć". Wyminęły mnie w szatni. Do domu wracałam zupełnie przybita i nawet czekoladowy krem nie mógł mnie pocieszyć. Jedynie myśl o prezentach, które dostanę za tydzień, poprawiała mi humor.
Właśnie wypowiada się typowa materialistka.
Tak, poniedziałek. Ku mojemu zdziwieniu był wyjątkowo zły. Rano nie mogłam sobie pospać, więc znowu sięgnęłam po książkę. Ojciec był chyba wściekły, a jak jest w takim stanie, to wyładowuje swoją złość na mnie. Nie, nie bije mnie, ale obraża i to chyba boli bardziej. Wychwala się, że on był i jest taki porządny, że jak był w wojsku, to lubił mieć tam porządek. I to takim tonem, jakby to miało mnie obchodzić. Dodaje, że dobrze, że mamy takiego ojca, bo lepiej, żeby umiał trochę porządzić. Bo niby matka to dyrygować nie umie. W takim razie to baardzo dziwne, że z nią dogaduję się o wiele lepiej. Ojciec jeszcze mówi, że za kilka, kilkanaście lat podziękujemy mu za to. Podziękuję jemu? Za to, że zniszczył moje dzieciństwo? Przecież czasami boję się wrócić do domu. Nigdy nie mówię mu o dwójach z biologii, bo wiem, że na pewno wściekłby się. Myślę, że chciałby, żebym została lekarką - tak goni mnie z tego nieszczęsnego przedmiotu, nie rozumiejąc, że ja go nienawidzę. Nie rozumiem, nie znoszę go, nie znoszę biologiczki.
I właśnie w tym momencie ojciec wiesza lustro. Mój brat to zobaczył i "o rany, świetne". Babcia i mama tak samo. A ja nie idę, piszę, nie chcę. Jeszcze coś zrobię źle. I mój kochany braciszek mnie woła, a ja mówię, że nie jest mi to potrzebne do szczęścia. Ojciec na to, że się "nabzduczyłam".
Tak, a on nie byłby wściekły, gdyby usłyszał, że jest tępy. Tylko dlatego, że nie chce się porządku zrobić. No, ale ostatecznie przez cały wieczór nic nie mówił, więc było w porządku.
I Carla weszła w nowy związek na Facebooku. Szczerze mówiąc, to mnie ciekawi tylko to, czy stanie się "słodką" panienką jak Anastasia i będzie zmieniała chłopaków co 1-2 miesiące, to wyląduje na liście tych, no... i tak zaczęła palić, wagarować, na wigilię przyszła umalowana, w butach na wysokich obcasach. Boże.
Rewolucja jakaś.
Dawna Carla z charakteru staje się dawnym Liamem, a dawny Liam zmienia się w dawną Carlę.
Kiedyś ona była w miarę grzeczna, starała się o oceny, a on nałogowo wagarował, nie uczył się i notorycznie chodził do toalety, by zapalić. Teraz jest na odwrót. I tą zamianę uświadomiła mi Veronica w drodze ze szkoły.
A teraz kończę, gdyż pod wpływem impulsu dodaję to na bloga ;3.

_
01.2017: Miki to A., kochani. W sumie to wspomnienia nadal są dosyć silne i trochę mi jego brakuje, no ale co ja mogę zrobić?
I nawet jeśli, to Carla okazała się być bardziej w porządku niż większość pseudokoleżanek. Poza tym ze swoim obecnym chłopakiem jest już dosyć długo, jakieś kilka miesięcy, może nawet pół roku.
Mój ojciec nie jest aż tak zły, szkoda, że zauważyłam to dopiero po przykładach przyjaciół.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

#2

Życie staje się niesamowicie trudne, kiedy z dnia na dzień tracisz oparcie we wszystkich i postanawiasz uciec. Ot tak, pozostawiasz całe swoje życie za sobą i uciekasz. Od odpowiedzialności, obowiązków, całej przeszłości. Jedynym, co na ciebie czeka, jest przyszłość pełna blasku.

#o43. "Cambio dolor..."

Witajcie! :) Mam nadzieję, że szablon jest ładny. Napisałam kolejny rozdział, który jest dość długi. Miałam dość dużo weny i zapisałam swoje pomysły ^^. A, i jeszcze jedno. Dziękuję Wam za 1,600 wyświetleń na blogu. To dla mnie naprawdę dużo. No dobrze, to rozdział 8. ~*~ - Faragondo, ale dlaczego musimy ją odnaleźć? Co się stało? - zapytała Flora. - Jak wiecie, zniknęła, a musimy powiedzieć jej coś bardzo ważnego. To znaczy, ja i jej mama. To naprawdę pilne! - A... czy to dotyczy nas, czy tylko Stelli? - powiedziała Tecna, bawiąc się kosmykiem włosów. Nie interesowała jej ta cała sytuacja. Chciała tylko zdobyć Magicalix, zresztą tak jak pozostałe czarodziejki oprócz Flory. - To dotyczy tylko Stelli i jej koleżanki. Wyruszajcie na Ziemię. - odparła Faragonda i zanim Winx się spostrzegły, były już w Gardenii. - Ale zrobiła się chamska, nie dała się nam odpowiednio ubrać! - odezwała się bezczelnie Aisha. - Aisha! Dlaczego się tak odzywasz?! Wcześnie

#o51. Kamila

Hej :3. W końcu postanowiłam wrócić do tego bloga. Na razie zawiesiłam opowiadanie, jednak na pewno kiedyś do niego wrócę ^^. A teraz mój kolejny słaby wytwór bez tytułu. Tak, wiem, że jest krótki. Dziewczyna przebudziła się i wyjrzała przez okno. Mimo tego, że jej okno znajdowało się na pierwszym piętrze, na trawie zobaczyła poranne kropelki rosy. Dzień zaczynał się wprost fantastycznie. Szkoda tylko, że był to poniedziałek i znów zaczynał się kolejny tydzień szkoły. - Ach... - westchnęła cicho i zaczęła wpatrywać się w ogród wypełniony pięknymi kwiatami. Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi pokoju. - Tyśka, otwieraj! Za pół godziny musisz wyjść do szkoły! - usłyszała stanowczy głos matki, która najwyraźniej była czymś bardzo zdenerwowana. Nastolatka zdusiła w sobie jęknięcie i wolno skierowała się w stronę szafy. ***** - Dzień dobry, nazywam się Elżbieta Zawadzka i będę uczyła was fizyki. Wiem, że to może trochę nieodpowiednie, zmieniać nauczycielkę w trze