Przejdź do głównej zawartości

Uważaj, księżniczko.

Miałam wrażenie, że w moich oczach zaświeciły się iskierki. Spojrzałam w lustro. To była prawda tylko po części. Moje brązowe, jak dotąd spokojne oczy płonęły ogniem.
Chciałam się zemścić za to, że Bloom chciała z nami walczyć w ten sposób.
- Musimy działać - powiedziałam, nie wiedząc jednak, co konkretnie mamy robić.
- Ale jak? Zatarli wszystkie ślady. Miele przepadła... - odparła Flora najspokojniej jak tylko potrafiła.
- Nie wiem, ale na pewno musimy coś zrobić. Przez Bloom rozpadłyśmy się. Teraz ona jest naszym wrogiem. Najlepiej byłoby ją pokonać, tak po prostu - wiedziałam, że to nie jest możliwe, ale chciałam jakoś pocieszyć przyjaciółkę.
- Niemożliwe, dlaczego niczego nie zauważyłam? Spędzałam czas tylko z Helią i rodziną w pięknych luksusach. Dopiero kilka dni temu dowiedziałyśmy się, że Bloom ma romans z Brandonem, oświadczył się jej - mówiła nie na temat. Jakoś mnie to nie zdziwiło, że pewnie wezmą niedługo ślub. Są siebie warci.
- Nie dziwi mnie to - odparłam i nie odzywałyśmy się do siebie. Żadna z nas nie wiedziała co mogłybyśmy jeszcze powiedzieć.
Nagle usłyszałyśmy kroki i głośną rozmowę, po czym pukanie do drzwi. Najwyraźniej było odruchowe, bo Suza i tak wparowała do pokoju - no tak, przecież on należał do niej, nawet jeśli rzadko tu przyjeżdżała. Za nią przyszła Roxy. W tej chwili przypominała mi cień. Cień zarówno Suzanne, jak i samej siebie.
- To jak z tym klubem? - zapytała. Tętniła życiem, wyglądała, jakby odrodziła się na nowo. Widziałam w niej siebie sprzed lat, kiedy byłam szczęśliwa. Kiedy miałam wszystko, czego chciałam. A teraz to traciłam. Tak jakby Bloom chciała mi wymazać wspomnienia.
Nie słyszałam o czym rozmawiały. Straciłam nad sobą kontrolę. Silne wspomnienie napłynęło do mojej pamięci. Miałam wrażenie, że cofnęłam się w czasie i to teraz rozstawałam się z Valtorem. Ból głowy był coraz mocniejszy, aż w końcu wybiegłam z pokoju. Niestety przez ból nie dostrzegłam schodów i runęłam na nich jak długa. Próbowałam się zatrzymać chwytając się poręczy, ale ta wpijała mi się w skórę i wykręcała mi ręce. Stoczyłam się na dół. Wokół mnie pojawiła się krew, dużo krwi. Tylko to zapamiętałam przed utratą przytomności.

Obudziłam się otoczona kroplówkami. Moje ciało było owinięte bandażami. Jednak ja czułam się jakoś silniej. Wiedziałam, że ktoś to zrobił jedynie dlatego, by zagłuszyć moje myśli. I wiedziałam kto.
Do pokoju weszła Roxy. Nie była już cieniem, wydawała się być bardziej szczęśliwa niż wcześniej.
- Cześć, Roxy - powiedziałam.
- Witaj, Stello. Jak się czujesz?
- Dobrze, najchętniej wyszłabym ze szpitala. Dlaczego mnie tutaj trzymają? Właściwie co się stało?
- No wiesz... spadłaś ze schodów i straciłaś przytomność. Później ktoś cię zaatakował i zostawił kartkę "Jeszcze cię dopadniemy, suko".
- Kto mnie tak nienawidzi?! - ukryłam twarz w dłoniach. Nie miałam pojęcia co się działo. Czy tylko Bloom mogła to zrobić? Miała wszystko, koronę, narzeczonego, liczną armię. Jej celem było tylko to, żeby mnie zniszczyć?
A może to jednak nie ona?
- Nie wiadomo, może to wcale nie była Bloom - Roxy chciała mnie uspokoić, ale sama była zdenerwowana. Jeszcze nie tak dawno królowa Domino była dla niej wzorem do naśladowania.
- Może... - odpowiedziałam i nagle coś przyszło mi do głowy. Nie, nie mogłabym zmartwić różowowłosej. Sama w to nie wierzyłam. Mimo wszystko miałam cichą nadzieję, że to dawna liderka Winx podesłała mi ten anonim i spowodowała mój wypadek.
Nie chciałam wierzyć, że wróciły. Że to zrobiły one. To nie było możliwe, nie.
A jednak.

W szpitalu nudziłam się, tak naprawdę nie miałam co robić. Najchętniej ciągle spałabym, żeby o niczym nie myśleć, niestety nie było takiej możliwości. Najweselsze momenty były wtedy, kiedy odwiedzały mnie przyjaciółki. Na szczęście okazało się, że nie byłam sama, mogły mi pomóc, pocieszyć.
Nie chciałam się do tego przyznać, ale cieszyło mnie to, że Klub Winx się rozpadł. Tylko żyłyśmy obok siebie udając, że nadal łączy nas ta sama przyjaźń co kilka lat temu. Wszystkie czułyśmy, że ślub siostry Bloom I kuzyna Sky'a coś zmienił. Żadna z nas nie miała pojęcia co konkretnie. Może Bloom odczuła, że ona nie chce wyjść za księcia Eraklionu? A może to któraś z nas się zmieniła co spowodowało, że już nie czułyśmy tej więzi?
W tej sytuacji znów nieoceniona była Florka. Miałam wrażenie, że tylko ona się starała, by Klub się nie rozpadł. Była gotowa oddać za niego życie. Wieczorami planowała co robić, abyśmy nie udawały wszystkiego, aby Winx nie były tylko fikcją zapisaną w historii. Zapuchnięte oczy po płaczu wywołanym przez kłótnie starannie zakrywała makijażem. Nie była świetną czarodziejką, która zdobywała puchary za walkę na polu magicznej bitwy czy czegoś podobnego, ale była wprost idealną przyjaciółką. Taką po prostu chciało się mieć.
I myśli o przyjaciółce spowodowały, że przypomniałam sobie wydarzenia sprzed roku. Tym razem nie szumiały mi w głowie. Miałam wrażenie, że chcą mi coś przekazać.
“Uważaj, księżniczko.”

W końcu wyszłam ze szpitala. Szczerze mówiąc cieszyłam się jak dziecko. Zrozumiałam, że nie chcę tuta j spędzać więcej czasu. Wyszłabym stąd wcześniej, gdyby nie to, że nie byłoby eliksiru na zaklęcie, który zastosowano w moim kierunku.
Dowiedziałam się, że to było śmiertelne zaklęcie i gdyby nie mój silny organizm, zginęłabym na miejscu.
Udawałam, że o niczym nie wiem. Nie powiedziałam o tym pozostałym, nawet Florze. Za bardzo się bałam. Strach był ode mnie silniejszy.
Niestety ciągle byłam słaba. Czar nieco osłabił mój organizm. Nie było to przyjemnym uczuciem. Miałam wrażenie, że zatajono przede mną prawdę i te zaklęcie było wyniszczające, nie śmiertelne. Wolałabym zostać trafiona i umrzeć, a nie cierpieć.
Całymi dniami leżałam w łóżku rozmyślając. Wprawdzie co jakiś czas wpadała któraś z dziewczyn, ale nie siedziały przy mnie cały czas. Bo co można było ze mną robić? Nie mówiłam specjalnie dużo, nawet moje skromne poczucie humoru gdzieś się ulotniło.
Przez to ciągle towarzyszyło mi poczucie, że wykluczyły mnie z klubu, że obgadują mnie za plecami i śmieją się, że jestem słaba oraz niezdolna do walki. Może trochę przesadziłam, ale z tym pierwszym miałam rację. Wszystko planowały beze mnie.
Kiedy po kilkunastu godzinach nagle stałam się trochę silniejsza, od razu pobiegłam do Flory i poinformowałam ją o swoim wyjeździe na Ziemię. Wiedziałam, że jeśli będzie coś się działo, od razu mnie powiadomi. Musiałam odpocząć od tego wszystkiego. I tak dużo się wydarzyło.

Zgodnie z planami godzinę po tym byłam już w mieszkaniu dzielonym z Hanką. Odetchnęłam z ulgą, kiedy mogłam rzucić się na swoje łóżko. Nie mogłam ukryć swojego szczęścia, że nareszcie znalazłam się w miejscu, w którym mogłam przestać myśleć o Solarii.
Nagle usłyszałam chrobot zamka. Stanęłam w drzwiach pokoju. Tak, okazało się, że to Hanka. I całe szczęście.
- Hanka! - krzyknęłam.
- Vera? - zapytała ze zdziwieniem. Przytuliłyśmy się. - Jak dobrze, że wróciłaś!
Jeden ułamek sekundy zaniepokoił mnie. Wyczułam w jej nastroju fałszywość.
Po chwili wszystko pozornie się unormowało. Nadal się do mnie uśmiechała, tylko jej uśmiech był lekko nieszczery. Usiadłam w kuchni, a ona zaczęła gotować wodę na herbatę. Niby nic specjalnego, ale przez gwizdanie czajnika mogłam chociaż na chwilę oderwać się od swoich myśli. Zastanawiałam się, czy czajnikowi zawsze chce się tak gwizdać, czy robi to z obowiązku pracy.
- Jaką chcesz herbatę?
- Czarną poproszę - odparłam i nagle poczułam się słabo. Znowu coś mnie osłabiało. Myślę, że to niewyspanie, powinnam odpocząć od tego wszystkiego.
- Dwie łyżeczki? - zadała kolejne pytanie.
- Skąd wiedziałaś? - uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Za dobrze cię znam - odparła. W jej oku dojrzałam błysk nienawiści. Odwróciła się, a ja zszokowana oparłam się o stoliczek. Właściwie dlaczego tak się zachowywała? Jak nie ona.
Haustem wypiłam herbatę, podziękowałam i skierowałam się do pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz, po czym wyszłam na balkon. Z niego miałam piękny widok na Gardenii. Nie kuliłam się z zimna mimo padającego śniegu. W końcu byłam czarodziejką słonecznej planety czy tego chciałam, czy nie.
Cicho wróciłam do pokoju zamykając drzwi. Usłyszałam jak zdenerwowana Hanka rozmawiała z kimś przez telefon.
- Czy ty nie rozumiesz, że teraz nasze plany mogą się spieprzyć? - mówiła podniesionym głosem, pewnie myśląc, że nie wróciłam do pokoju. - Wróciła i teraz wszystko pójdzie na marne, cholera! Wcale mi nie pomagasz!
Zamarłam. O czym konkretnie mówiła? Nie znałam powodu ani tym bardziej osoby, z którą rozmawiała. Przez chwilę było zupełnie cicho, starałam się nawet cicho oddychać. Niczego nie było słychać.
- Dobra, muszę zrobić obiad i iść do pracy - powiedziała w końcu Hanka. - Tak, ja też cię kocham.
Stukot butów oddalił się, zrozumiałam, że naprawdę musiała pójść do kuchni I tym razem nie kłamała.
Ale kiedy to robiła, a kiedy nie? I czy znałam tę prawdziwą Hankę?

Spacerowałam po mieście, kiedy usłyszałam aż za bardzo znajomy głos.
- Vera! - krzyknęła postać. Odwróciłam się, w moim kierunku biegła blondwłosa postać. Uśmiechnęłam się szczerze, nie mogłam uwierzyć, że spotkałam ją akurat teraz.
- Liv! - odparłam i od razu się przytuliłyśmy, zdałam sobie sprawę, że nie widziałam jej dosyć długo.
- Kurczę, jak ja się cieszę, że w końcu się widzimy - wypuściła mnie z objęć.
- Ja też - przytaknęłam, dalej się promiennie uśmiechając. Przy niej nie musiałam niczego udawać.
- Wiesz, że sobie kogoś znalazłam? - powiedziała, spoglądając na mnie i moją zdziwioną minę. Roześmiała się. - Tak, ja! W sumie dlatego jestem taka szczęśliwa, staram się zapomnieć o tym co się dzieje w domu. No I wiesz, nie wiem jak u was, ale na Ziemi za miesiąc obchodzimy walentynki.
- Tak, wiem, co to - uśmiechnęłam się smutno. Pamiętałam, że podczas naszych misji przeciwko Czarownikom Roxy zapoznawała nas z ziemskimi zwyczajami I jednym z nich były właśnie walentynki. Przypomniałam sobie, że minęło już pięć lat od tego czasu. Aż zrobiło mi się smutno, że wtedy jeszcze wszystko się układało, a od ponad roku to się rozpada.
- Wiem, że nie uczęszczasz już na studia, ale może zechcesz wpaść na naszą walentynkową imprezę? Wejść mogą praktycznie wszyscy - puściła do mnie oko.
- Nie, raczej zostanę w domu - powiedziałam cicho i spuściłam wzrok.
Nie chciałam jej mówić wszystkiego. O tych czarach i pozostałych rzeczach. Nie byłam stuprocentowo pewna czy mogę jej zaufać.
A tęsknota za Valtorem rozdzierała mnie coraz bardziej, powoli wyniszczałam się psychicznie. Wolałabym nawet wiedzieć, że nie żyje, płakać nad jego grobem. Jednak czułam, że żyje. Tylko wykańczało mnie to, że nie mogę go znaleźć.
- A Liam? - zapytała równie cicho.
- Przecież ma dziewczynę... - odparłam pewnie, nagle prawie potknęłam się czyjś but. “Przepraszam”, odmruknęłam cicho, a Liv zachichotała.
- Nie, zerwał z nią jakiś tydzień temu.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Chyba dzisiaj dowiedziałam się naprawdę za wielu rzeczy. Mogłabym teraz pójść do domu i zasnąć, a i tak mówić, że miałam dzień przepełniony wrażeniami.
- Dzisiaj zdecydowanie mnie spotyka za dużo rzeczy - powiedziałam, ale chyba mówiłam to do siebie. Olivia gdzieś się ulotniła.
- Tak, zdecydowanie.
Przeniosłam wzrok z chodnika na osobę stojącą przede mną.
Dzisiaj miałam dobry dzień czy los chciał mi wynagrodzić ostatnie miesiące?


___________________________

Wiem, że beznadziejny i dodatkowo krótki rozdział, ale chciałam już go dodać.
Dla Nory - za to, że potrafisz naprawdę mnie zmotywować - i dla Akali... bo tak. ^^

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

#2

Życie staje się niesamowicie trudne, kiedy z dnia na dzień tracisz oparcie we wszystkich i postanawiasz uciec. Ot tak, pozostawiasz całe swoje życie za sobą i uciekasz. Od odpowiedzialności, obowiązków, całej przeszłości. Jedynym, co na ciebie czeka, jest przyszłość pełna blasku.

#o43. "Cambio dolor..."

Witajcie! :) Mam nadzieję, że szablon jest ładny. Napisałam kolejny rozdział, który jest dość długi. Miałam dość dużo weny i zapisałam swoje pomysły ^^. A, i jeszcze jedno. Dziękuję Wam za 1,600 wyświetleń na blogu. To dla mnie naprawdę dużo. No dobrze, to rozdział 8. ~*~ - Faragondo, ale dlaczego musimy ją odnaleźć? Co się stało? - zapytała Flora. - Jak wiecie, zniknęła, a musimy powiedzieć jej coś bardzo ważnego. To znaczy, ja i jej mama. To naprawdę pilne! - A... czy to dotyczy nas, czy tylko Stelli? - powiedziała Tecna, bawiąc się kosmykiem włosów. Nie interesowała jej ta cała sytuacja. Chciała tylko zdobyć Magicalix, zresztą tak jak pozostałe czarodziejki oprócz Flory. - To dotyczy tylko Stelli i jej koleżanki. Wyruszajcie na Ziemię. - odparła Faragonda i zanim Winx się spostrzegły, były już w Gardenii. - Ale zrobiła się chamska, nie dała się nam odpowiednio ubrać! - odezwała się bezczelnie Aisha. - Aisha! Dlaczego się tak odzywasz?! Wcześnie

#o51. Kamila

Hej :3. W końcu postanowiłam wrócić do tego bloga. Na razie zawiesiłam opowiadanie, jednak na pewno kiedyś do niego wrócę ^^. A teraz mój kolejny słaby wytwór bez tytułu. Tak, wiem, że jest krótki. Dziewczyna przebudziła się i wyjrzała przez okno. Mimo tego, że jej okno znajdowało się na pierwszym piętrze, na trawie zobaczyła poranne kropelki rosy. Dzień zaczynał się wprost fantastycznie. Szkoda tylko, że był to poniedziałek i znów zaczynał się kolejny tydzień szkoły. - Ach... - westchnęła cicho i zaczęła wpatrywać się w ogród wypełniony pięknymi kwiatami. Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi pokoju. - Tyśka, otwieraj! Za pół godziny musisz wyjść do szkoły! - usłyszała stanowczy głos matki, która najwyraźniej była czymś bardzo zdenerwowana. Nastolatka zdusiła w sobie jęknięcie i wolno skierowała się w stronę szafy. ***** - Dzień dobry, nazywam się Elżbieta Zawadzka i będę uczyła was fizyki. Wiem, że to może trochę nieodpowiednie, zmieniać nauczycielkę w trze