Przejdź do głównej zawartości

#o59. "Mycha", "Kartka", "Historie", "Zdjęcia"

 Witajcie, ewentualni czytelnicy No-Ideal :>. Powracam z połączonym rozdziałem trzecim i czwartym, tak jak obiecałam [dawno temu...]. No cóż, zapraszam do lektury, jeśli ktoś nie czytał na WinxBloggerze :3.

_________________________________
~ Mycha ~

- Hej, hej, hej! - usłyszałam za sobą głos. Nie, to na pewno nie był głos Hanki, raczej rozpoznałabym go. Odwróciłam się i zobaczyłam niewysoką dziewczynę z niemalże białymi włosami. Machała do mnie ręką. Stanęłam jak wryta próbując sobie przypomnieć, kim ona właściwie jest. Wokół mnie przechodzili ludzie, którzy śmiali się, rozmawiali lub spieszyli. Tak naprawdę ciężko mi było się domyślić, co robią, ale wiem, że na pewno wśród nich wyglądałam dziwnie - stoję jak słup, blokując przejście. W Solarii wszyscy schodziliby mi z drogi, ale to była planeta uczuć. Ziemia.
Nagle ktoś przerwał moje rozmyślania, szturchając mnie w ramię.
- Aj, uważaj jak chodzisz! - krzyknęłam i po chwili zdałam sobie sprawę, że to ja blokowałam przejście.
- Spieszę się na wykład, Mycha. - powiedział chłopak, przeciskając się do przodu.
Złapałam go za rękę, zaskoczona swoją odwagą.
- A my się znamy? - spytałam i po chwili spojrzałam na aroganta. Miał ciemne, krótkie włosy, podniesioną grzywkę, ciemne oczy i pięknie wyrysowaną twarz. Chyba był wysoki, na pewno dzieliło nas tylko kilka centymetrów, gdyż ja też zaliczałam się do wyższych dziewczyn. Wyglądał po prostu świetnie. Mało brakowało, a już bym westchnęła.
- Nie, ale stoisz na środku przejścia, ubrana na szaro, więc Mycha. - odparł chłopak. - A teraz sorry, zaraz będę spóźniony.
I poszedł, zostawiając mnie jak oniemiałą. Zamknęłam usta, by nie wyglądać jeszcze gorzej i podeszłam do białowłosej.
- Co on do ciebie mówił? - spytała.
- Powiedział, że śpieszy się na wykład. - powiedziałam, próbując tłumić śmiech.
- Wiesz, że właśnie zamieniłaś kilka słów z jednym z najsympatyczniejszych i najprzystojniejszych chłopaków z uczelni? Strasznie ci zazdroszczę. - westchnęła białowłosa i chciała cos jeszcze dodać, ale spojrzała na zegarek i powiedziała z przerażeniem:
- Boże, Vera, musimy się śpieszyć, inaczej nie zdążymy na wykład!
- Nie jestem bogiem... - zdążyłam mruknąć. Całe szczęście, że nikt nie wiedział o moim pozaziemskim pochodzeniu! I zdałam sobie sprawę, że powoli zapominam o tamtym świecie.
Zaczęłyśmy biec i już wtedy wiedziałam, że muszę sobie wyrobić kondycję. Minutę przed rozpoczęciem wykładu dotarłyśmy przed uczelnię i idąc we wskazane miejsce, poprawiałyśmy ubranie i twarz. Na szczęście nie miałam problemu z trafieniem, gdyż szłam z białowłosą, a ona doskonale orientowała się, do jakiej auli mamy trafić. Otworzyłyśmy drzwi i gdy zajmowałyśmy ostatnie miejsca, zadzwonił głośny dzwonek. Nie spóźniłyśmy się.
Po chwili prowadzący zaczął wyczytywać listę.
- ...Veronique Castain... - usłyszałam.
- Jestem! - odparłam i wszyscy zwrócili na mnie swoje wzroki. No tak, w końcu na uczelniach rzadko zdarzają się francuskie nazwiska i ja też dobrze o tym wiedziałam. Po chwili dostrzegłam chłopaka spotkanego na przejściu. Uśmiechnął się do mnie, a ja miałam wrażenie, że się rozpłynę. Oprzytomniałam i spojrzałam w stronę nauczyciela.
- Castain? Ta z rodu Castain? - zapytał.
- Nie, ja pochodzę stąd. - zaśmiałam się cicho, a inni, którzy to usłyszeli, także zachichotali.
Wykładowca zaczął dalej czytać, a ja uważnie słuchałam, kiedy trafię na nazwisko przystojniaka.
- Olivia MacLaine.
- Znajduję się tutaj. - usłyszałam żartobliwy głos białowłosej. Cała aula roześmiała się.
- Mam nadzieję, że nie ma cię przed naszą aulą. - powiedział nauczyciel sarkastycznym tonem, ale to zabrzmiało tak, że znów się roześmieliśmy.
Po chwili słyszeliśmy dalsze kolejne nazwisko.
- Liam Neison. - wyczytał wykładowca.
- Jestem. - podniósł się chłopak. Był to ten sam, którego spotkałam na przejściu. Odwrócił się i wydawało mi się, że spojrzał na mnie swoim zniewalającym uśmiechem. Miałam szczęście, że siedziałam, bo nie mogłabym ustać na nogach. Poczułam wirowanie w głowie.
- Widzisz go? - spytała Olivia. - Jest strasznie przystojny, nie sądzisz? To o nim mówiłam w drodze na uczelnię.
- Prawda. - odparłam, starając się ukryć uśmiech i założyłam błąkający się kosmyk na twarzy za ucho. Odwrócił się jeszcze raz w stronę mojego rzędu i uśmiechnął się.
- Niestety, żadna nie może do niego startować. On ma dziewczynę, która siedzi za nami.
Co?!
Trafiła mnie niewłaściwa strzała Amora? Aha, znów włącza się głupi umysł.
Wykładowca dalej wyczytywał nazwiska, ale ja go nie słuchałam. Spuściłam głowę i spróbowałam powstrzymać łzy. Szło mi to nieudolnie, jednak nie czułam rozmazanego makijażu.
- Będziecie musieli zrobić referat dotyczący ochrony środowiska. Jest was trzydziestu na wykładach - zaczął nauczyciel - więc wyjątkowo dobierzecie się według kolejności. Pierwszy numer z szesnastym, drugi z siedemnastym i tak dalej.
Ja miałam numer czwarty, przynajmniej tak wynikało z otrzymanej karteczki.
- Halo, kto ma numer dziewiętnasty? - spytałam, chcąc, by wszyscy mnie usłyszeli.
Wszyscy przecząco kiwali głową i dobierali się w dwójki. Tylko jeden chłopak tego nie zrobił, był to Liam. Podeszłam do niego i spojrzałam mu przez ramię. Poczułam, że płoną mi policzki.
To z nim miałam pracować przez najbliższe dwa tygodnie.


W tym samym czasie na Solarii trwała ważna akademia, bowiem była ona ceremonią ślubnych zaręczyn księżniczki Stelli i króla Brandona. Była to najważniejsza uroczystość przed ślubem, która polegała na tym samym, co ślub, ale jednak tym ślubem nie była, gdyż na Solarii czasami były dziwne zwyczaje. Wszyscy byli szczęśliwi i rzucali konfetti, wyglądało to trochę jak ślub. Jednak król wyszedł bez księżniczki i wszyscy byli trochę zdziwieni tym faktem.
- Spokojnie, księżniczka Stella zaraz dojdzie! - uśmiechnął się Brandon, choć w duchu był trochę niecierpliwy. Czułam to bardzo dobrze.
Owszem, byłam tam, jednak jako duch. Nawet zdziwiłam się, że jak dotąd nikt nie zauważył mojego odejścia.
W białej, ślubnej sukni i delikatnych pantofelkach biegłam w stronę pałacu. Wchodząc po schodach, usłyszałam krzyk.
Tego krzyku na długo nie mogłam wymazać z pamięci.


Zlana potem obudziłam się.
Byłam w swoim pokoju, wokół mnie leżała sterta magazynów, a na stoliku nocnym leżała komórka. Ach tak, zapomniałam zostawić jej na Solarii. Co chwilę dzwoniła, więc postanowiłam ją wyłączyć i zniszczyć. Jednak coś mnie podkusiło i postanowiłam przeczytać kilka wiadomości. Wszystkie były od matki, Brandona i przyjaciółek. Wszystkie dotyczyły ucieczki z Solarii. Byłam zbiegiem, uciekinierką, opuściłam planetę bez zezwolenia.
Nie obchodziło mnie to.
Rzuciłam komórką o podłogę. Ku mojemu zdziwieniu, cała rozbiła się na drobne kawałeczki i wylądowały wszędzie, zahaczając także o moją osobę. Byłam cała we krwi. Myśląc o wydarzeniach wczorajszego dnia rozpłakałam się.
Chwilę później do pokoju weszła Hanka. Zobaczyła mnie, ale nie krzyknęła. Bez słowa zaprowadziła mnie do łazienki i pomogła mi obmyć twarz. W lustrze zobaczyłam zmęczoną dziewczynę. Była zmęczona tylko jedną rzeczą - życiem.
- Co takiego się stało? - zapytała mnie Hanka, gdy już naklejałam sobie plastry na ciało.
- Byłam wściekła i rozbiłam telefon. - starałam się ukryć zdenerwowanie, mimo poczucia, że mój głos drżał. Spuściłam wzrok i powoli zaczęłam nakładać klapki oraz kierować się do pokoju, co było dosyć ciężkie, gdyż miałam zaklejone całe ciało.
- Liv opowiadała mi o Liamie. - powiedziała w końcu moja współlokatorka.
Odwróciłam się do niej i zdołałam jedynie powiedzieć:
- To nie o niego chodzi.
Patrzyła za mną, dopóki nie dotarłam do swojego pokoju. Dokładnie zamknęłam drzwi, otworzyłam balkon i stanęłam w jego drzwiach. Rozpuściłam włosy, próbując oddać się mroźnemu wiatrowi, jednak tym razem mi się to nie udało.


Stali na mrozie wpatrując się w gwiazdy, lecz ich wzrok co rusz padał na sylwetkę obok. Jego grzywka podnosiła się do góry i opadała, a jej włosy delikatnie powiewały na grudniowym wietrze. Od tego zimna miała już lekko sine wargi, jednak nie przeszkadzało jej to. Ważne, że był obok, gotów ją ochronić przed okrutnym światem. On zauważywszy nieznaczne spazmy spowodowane zimnem, objął blondynkę w pasie i przytulił do siebie, chcąc choć trochę ją ogrzać. Spojrzał w jej duże, niewinne oczy, które od zawsze mu się podobały. Takie ciepłe, pełne otuchy, nie było w nich tego zimna i chłodu, które spotykał u innych dziewczyn, mimo niskiej temperatury, tylko uwielbienie i zrozumienie.
Odgarnął zakręcony kosmyk włosów, który opadł na czerwone policzki osóbki, najważniejszej w jego życiu. Nigdy nie był typem romantyka, ale chociaż raz, w ten jeden szczególny dla niego dzień, wykrzesał z siebie tłumione uczucie. Spojrzał w tak dobrze mu znane tęczówki i rzekł jak najczulszym tonem.
- Kocham cię. - po czym delikatnie przysunął się do niej.
Nie zważał na otaczających ich ludzi, nie zważał na to, że właśnie rujnuje swą pozycję nieczułego i nieprzystępnego drania. Po prostu chciał jej udowodnić, że jest gotów się dla niej zmienić, stać się lepszym chłopakiem. Chwycił jej podbródek i złączył ich usta w niewinnym pocałunku. Na początku całował delikatnie, jak gdyby bał się ją skrzywdzić, i z niewyobrażalną pasją, chcąc ją przekonać, że jego słowa nie są rzucane na wiatr.
Poczuł, że jego partnerka zadrżała, ale bynajmniej nie od panującego wokół mrozu, lecz od pożądania bijącego z pocałunku. Z każdą sekundą stawał się coraz bardziej namiętny. Nie liczył na nic więcej, nie chciał jej wykorzystać. Pragnął tylko pokazać jej, jak bardzo mu na niej zależy i że oddałby wszystko, by być z nią do końca życia. Niewiasta przerwała tę cudowną chwilę i z dudniącym sercem spojrzała w oczy swemu parterowi.
- Ja ciebie też, kochanie - gdy wypowiedziała te słowa, wtuliła się w jego ramiona.
Wdychała znajomy zapach, kojarzący jej się z bezpieczeństwem i rodziną. Więcej nie potrzebowała. Chłopak zaoferował swej dziewczynie rękę, którą ochoczo ujęła, i zaprowadził do domu, w którym jego rodzice zorganizowali wystawne przyjęcie. Usiedli na ogromnej kanapie i szeptali sobie czułe słówka.


Rano obudziłam się i od razu chwyciłam komórkę. Z ulgą uświadomiłam sobie, że tam jej już nie ma. Kątem oka spojrzałam na budzik i zobaczyłam, że dopiero dochodzi siódma. "Ale dlaczego tej nocy spałam tak niespokojnie?", przemknęło mi przez myśl.
Wstałam, rozciągając się. Przypomniałam sobie, że w końcu miałam poćwiczyć formę. Tylko żeby znowu nie skończyło się tak jak rok temu, kiedy zasłabłam... Otarłam niewielką łezkę z twarzy i zaczęłam czesać włosy. Nie mogłam doczekać się wyjścia do parku, potrzebowałam czasu na przemyślenia i wyrównanie równowagi. Trochę było mi ciężko po niewygodnej nocy i oklejona bandażami zakładałam ubranie, jednak dla chcącego nic trudnego.
Gdy zakładałam buty, z pokoju wyszła Hanka. Miała lekko potargane włosy, wory pod oczami i szła do łazienki z naręczem ciuchów.
- O, już wstałaś? - zapytała zmęczonym tonem.
- No tak, nie mogłam dłużej zasnąć. - wyjaśniłam krótko. - Właśnie idę pobiegać, podczas wczorajszego "treningu" z Liv uświadomiłam sobie, że jestem w kiepskiej kondycji.
- To idź pobiegaj. Ja dzisiaj nie mam wykładów, zostaję w domu. Jak widzisz, przeznaczyłam sobie czas na odsypianie pozostałych dni. - ziewnęła. - To na razie.
Kluczem przekręciłam zamek w drzwiach i wybiegłam na ulicę. Była już siódma, a miasto powoli zaczynało tętnić życiem. "Coraz zimniej, coraz zimniej", myślałam, starając się biec jak najszybciej. Po kilku minutach byłam już w parku. Zapowiadało się na normalny dzień, więc swobodnie biegłam czując, że żyję. Mimo upływającej godziny nie czułam żadnego zmęczenia. W końcu zatrzymałam się, jednak wiatr sprawiał wrażenie, jakby mnie chciał popchnąć dalej.
Nagle dostrzegłam Liama z dziewczyną, która wczoraj siedziała za mną i Olivią. Szeptali sobie czułe słówka i się całowali. Patrzyłam na niego. Ani na chwilę nie popatrzył na mnie, mimo że mieliśmy... Właśnie, co mieliśmy? Dlaczego zawsze muszę żyć wyobraźnią?
Ale strzała Amora raczej nie była wyobraźnią, tylko realnym, ziemskim uczuciem.
Znów zaczęłam biec do przodu. Usłyszałam głos Liama:
- Ej, to dziewczyna z mojej klasy! Mycha! - krzyknął.
Nie miałam słabego słuchu, by usłyszeć odpowiedź jego dziewczyny.
- Musiałeś się z kimś pomylić, przecież odwróciłaby się do ciebie. Jesteś za przystojny. - odparła lekko piskliwym głosikiem, kładąc nacisk na "za".
- Może... - powiedział Liam, nadal za mną patrząc. Czułam na sobie jego wzrok, dopóki nie wybiegłam z parku.


"Dawno, dawno temu żyła sobie mała dziewczynka. Zawsze chciała być księżniczką i cieszyła się, że nią jest. Czytała książeczki o różnych czarodziejkach i ona także miała magiczne moce, czyli była taka, jak one. Przynajmniej wtedy tak myślała, wiesz? Była radosna i pełna życia, z pucołowatą buzią i grubymi paluszkami u rąk. Miała wszystko to, o czym marzyła. Może miała marzenia, by latać, stać się niewidzialną i mieć wielu przyjaciół, mimo że mogła to osiągnąć. Była szczęśliwa, ale jej beztroskie życie po kilku latach zostało brutalnie przerwane. A najgorsze było to, że to nie był koniec. Cała historia dopiero się zaczynała."

~ Kartka ~

 - I jeszcze jeden, i jeszcze raz, sto lat, sto lat niech żyją nam...
Przechodząc obok bramy podwórza, słyszałam śpiewy. Lekko zajrzałam głębiej i zobaczyłam młodą parę. Ja także kiedyś chciałabym mieć taki cichy, skromny ślub, nie taki oficjalny. Ciche zacisze, swojskie śpiewy... czyli wszystko to, czego ja nie widziałam w dzieciństwie i o czym nie wiedziałam, gdyż na Solarii śluby nawet zwykłych mieszkańców wyprawiano z wielkim hukiem.
Idąc dalej, zobaczyłam zachód słońca. Mimo nadchodzącej zimy być piękny. Z zachwytu aż usiadłam na zaśnieżonym murku. Spojrzałam na dwoje młodych ludzi, którzy właśnie się całowali. Pomyślałam, że chciałabym znaleźć się na miejscu tej dziewczyny... ale z kim?
Moja twarz momentalnie spochmurniała. Zeskoczyłam z murku i zaczęłam iść dalej. Nie wiem dlaczego, ale nie miałam ochoty iść do mieszkania dzielonego z Hanką. Albo zaczęłaby mnie wypytywać, co robiłam, albo przemilczałaby całą sprawę. Nie znoszę i tego, i tego. Czasem milczenie nie jest dobre i to pokazuje przykład mojej współlokatorki.
Gdy było już ciemno i doskonale było widać Księżyc, przeraziłam się. Poczułam, że jestem głodna. Machinalnie popatrzyłam na uliczny zegarek, na którym powoli dochodziła północ. Pędem puściłam się w stronę bloku i nerwowo otwierając drzwi, weszłam do mieszkania. Całe szczęście, że Hanka twardo spała, lekko pochrapując. Wczoraj coś wspominała o przeziębieniu, ale zajęta nie słuchałam jej. Cicho ściągnęłam buty i weszłam do swojego pokoju. Zasłoniłam firanki, zamknęłam balkon i poszłam do łazienki zmyć z siebie pot dziejszego dnia. Następnie skierowałam się w stronę kuchni i przygrzałam sobie zapiekankę, którą musiała zrobić Hanka. Nie, to raczej nie ona, mówiła, że jest lewą ręką do gotowania, więc pyszne danie najwyraźniej było mrożonką ze sklepu.
Podłączyłam komórkę do ładowania i zaczęłam czytać książkę. Po chwili szybkim ruchem odłączyłam telefon, a otwarta książka spadła mi na podłogę. Zamknęłam oczy.


Obudziłam się dopiero nad rankiem, kiedy Hanka ściągnęła mi kołdrę z łóżka.
- Wstawaj, śpiochu! - krzyknęła. - Za godzinę mamy wykłady.
- Yyy... what? - powiedziałam niewyraźnie, masując głowę. Nie zdołałam się wyspać.
- Widzę, że ktoś tu wczoraj zabalował... - zażartowała Hanka, idąc do kuchni.
- Bardzo śmieszne. - prychnęłam. - Za długo spacerowałam po mieście...
"Przynajmniej już je znam, nie to co wcześniej" - chciałam dodać, ale ugryzłam się w język.
- I bardzo dobrze. - zasalutowała zabawnie, kiedy weszłam do kuchni.
Nie miałam ochoty na dalszą rozmowę. Moja współlokatorka musiała to zauważyć, bo już się nie odzywała. W milczeniu jadłyśmy kanapki. Bułki były przekrojone i posmarowane masłem, a także ułożona była na nich sałata z wędliną. Wbiłam palce w rękę, powstrzymując się od obrzydzenia. U nas, na Solarii, nie jadło się takich rzeczy. Te dwie rzeczy w połączeniu ze sobą były uznawane niemalże za truciznę. Jednak po pierwszym kęsie poczułam, że bardzo mi to smakuje. Szybko dokończyłam posiłek i wyszłam z kuchni. Zdążyłam jeszcze popatrzyć na Hankę, która chciała coś przekazać ostrzegawczym wzrokiem, mimo to milczała. Ubrałam się i zebrałam potrzebne rzeczy do niewielkiego, modnego plecaczka, po czym ruszyłam w stronę przystanku.


Wykłady były takie jak zawsze, czyli nudne. Podparłam głowę na dłoni i zaczęłam rysować esy-floresy na kartce z brudnopisu. Nawet czytanie listy obecności było bardziej interesujące. Niestety, do tego czasu zostało jeszcze siedemnaście minut, jak zdołałam wyliczyć. Po prostu wykładowca czytał listę zawsze na samym końcu. Z jednej strony było to dobre, gdyż nigdy nie wystawiał spóźnień - zawsze po godzinie zamykał drzwi do auli, więc było to traktowane jako nieobecność (wykłady trwały dwie godziny). Z drugiej, nie było to najlepszym sposobem - wiele razy widziałam przerażone miny, gdy trzeba było wyjść dziesięć minut wcześniej na autobus lub do lekarza. Jednak wykładowca pozostawał nieugięty i powiedział, że jeśli jest to takie ważne, to możemy tego dnia na wykłady nie przychodzić.
- Fran, wstań. - powiedział ostro nauczyciel do dziewczyny, która siedziała w rzędzie obok nas. Prawie cały czas gadała z koleżanką, jednak nie przeszkadzało to nam. Cała aula napełniła się śmiechem z rymu wykładowcy.
- Co ja takiego zrobiłam? - spytała trochę głupio dziewczyna.
- Cały czas rozmawiasz ze swoją koleżanką. Nie chcę cię karać, dlatego usiądziesz z Olivią i Veronique. - odparł sucho nauczyciel. Fran w milczeniu zabrała swoje rzeczy i usiadła koło mnie. Teraz już nie gadała, jednak ta cisza dzwoniła mi w uszach, jakbym to ja była winna jej przesiadki. Zrobiło mi się trochę przykro, ale pominęłam to milczeniem.
"A teraz... a teraz...", próbowałam sobie przypomnieć słowa, które zapisałam w notesie. Nie chciałam jednak, by nowa koleżanka je zobaczyła, no i Olivia, która powiedziała Hance nawet o Liamie. Przymknęłam oczy i nagle na myśl przyszedł mi ktoś.
Osoba, którą znałam, którą kochałam.
Valtor.
Tyle czasu próbowałam wymazać go z pamięci, tyle razy płakałam, że nie mogę z nim być. Tyle miesięcy minęło od naszego ostatniego spotkania.
Przypomniałam sobie wszystkie chwile, kiedy spotykałam się z nim. Gdy zaczęłam sobie przypominać jego pocałunki, uśmiechnęłam się.


"A teraz walcz, podnieś idź dalej, nie obracaj się do nich. Oni nie są ważni."
Wstukiwałam słowa na klawiaturze laptopa, co chwilę popijając gorącą czekoladę. Chciałam wylać z siebie wszystko, całą złość. Niby cieszyłam się z upragnionej wolności i ucieczki z Solarii, ale... coś we mnie bulgotało. Wiem, że czułam się z tym źle. Reszty nie pamiętam.
Obudziłam się wczesnym rankiem, a na dworze zaczął padać śnieg. Zaczęłam się martwić, jak dotrzeć na wykłady, gdyż matematycznie szacując śniegu było po kolana. Kiedyś zostawiłabym to w spokoju, w końcu mogłam natychmiastowo wyczarować sobie coś nowego.
W końcu postanowiłam, że mogę pójść nawet z przemoczonymi butami, ale muszę dogadać się z Liamem w sprawie referatu. Wiedziałam, że będzie mi ciężko patrzeć na jego związek z koleżanką z referatu. Nie chciałam tego przyznać, ale podobał mi się.
Zdziwiłam się, bo Olivii nie było na przystanku. Z zegarkiem w dłoni odmierzałam minuty, które wydawały mi się wiecznością. Nie byłam spóźniona, ale nigdzie mi się nie spieszyło. Poczłapałam w stronę uczelni. Zapukałam do auli, w której się uczyłam, gdyż doszłam trzy minuty przed rozpoczęciem wykładu, a wykładowca otworzył ją dwie minuty wcześniej. Usiadłam na swoim miejscu i czekałam.
Liv nie pojawiała się.
W końcu po godzinie sala została zamknięta. Próbowałam skupić się na wykładzie, ale myśli o Valtorze i Liamie same przychodziły. Z jednej strony ciągnęło mnie do Valtora, mojej zakazanej miłości, z drugiej pragnęłam przeżyć nową przygodę. "I zapomnieć o wszystkich wydarzeniach na Solarii", dopowiedziałam w myślach, przymykając oczy.


Wtedy usłyszałam przeraźliwy krzyk matki.
- Królowo, co się stało? - spytała jedna ze służących.
- Stella zniknęła, nie ma jej! - wyszlochała Luna.
W pokoju zebrał się niezły tłum. Wszyscy opłakiwali moje zniknięcie. W końcu tego dnia miałam oficjalnie zaręczyć się z Brandonem, wszystko było przygotowane. Niejedna dziewczyna zazdrościła mi tego, co miałam, ale mnie to nie pocieszało. Nikt nie widział w Brandonie zdrajcy, który wiecznie będzie się pchał do młodych dziewczyn, a nawet moich przyjaciółek, nikt nie wiedział, jaką kobietą stała się moja matka od narodzin Jenny, nikt nie wiedział o tajemnicy z testami DNA oprócz Flory i Suzanne. Czułam, że teraz szczerze mogłabym pogadać z Florą - niestety, od kiedy zaręczyła się z Helią, nie mamy ze sobą stałego kontaktu. Poza tym nie mam stuprocentowej pewności, że zachowałaby naszą rozmowę w tajemnicy. Miała Helię.
Ja nie miałam nikogo.
Z obojętną twarzą przyglądałam się ludziom, którzy za mną tęsknili, błagali o chociaż jeden dzień. Tylko Brandon milczał, nie wiedząc, jak się zachować. Pewnie zastanawiał się, czy dowiedziałam się o jego romansie z księżniczką Domino. Lekceważąco uniosłam brwi, starając się zachować pozory sztuczności i egoizmu. W końcu nie wiadomo było, czy inny duch nie patrzy na mnie. W głębi duszy śmiałam się z nich wszystkich, że dostrzegli mnie dopiero po ucieczce.
Za późno.
Wszyscy zaczęli zbierać się na placu, by rozpocząć moje poszukiwania. Nikt nie mógł się domyślić, że wyruszyłam na Ziemię. W końcu na Solarii nie można było używać mocy. Zobaczyłam także dawny Klub Winx ze swoimi narzeczonymi, a także Suzanne z narzeczonym i Roxy z niedawno poznanym chłopakiem. Jedynie Bloomie płonęła twarz i jedynie ona nerwowo ściskała w dłoniach rękawiczkę. Nie potrzebowałam dużo czasu, by zgadnąć, co niedawno robiła z Brandonem. Z politowaniem popatrzyłam na nią. Naprawdę nie wiedziała, że tak jak ja jest zdradzana? Brandon spotykał się z wieloma różnymi kobietami.
- Ogłaszamy poszukiwania księżniczki Stelli, księżniczki Solarii - oznajmił król. Nie mogłam uwierzyć, że podeszłam do tego z taką obojętnością i nie zareagowałam. Przyzwyczaiłam się do imienia Veronique, Vera, a nawet Mycha, gdyż tak często się do mnie zwracano.
- Co się stało, Bloom, księżniczko Domino? - spytała łagodnie Luna, nie przeczuwając niczego złego.
- Jest mi trochę zimno... poza tym źle się czuję... - wyjąkała Bloom, nadal nerwowo ściskając w dłoni rękawiczkę.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze - pocieszyła ją Luna. Do mnie nigdy tak nie powiedziała, chociaż byłam jej córką.


Kolejne dni mijały, a Liv nie pojawiała się na wykładach. W tym czasie zdążyłam się dogadać z Liamem w sprawie wykładu. Dzisiaj umówiliśmy się na pierwsze spotkanie w tej sprawie, które miało odbyć się u mnie. Inna koleżanka z wykładów, Alexandra, była załamana. To ona miała robić z Olivią wykład, a nikt nie wiedział, co się z nią dzieje. Nawet Hanka, która przyjaźniła się z nią od dzieciństwa. Postanowiłam, że stanowczo poproszę Hankę o adres Liv. Nawet wcześniej prosiłam ją o to i usłyszałam odpowiedź:
- Olivia nie lubi, gdy się ją odwiedza w domu.
- Dlaczego? - spytałam.
Hanka wzruszyła ramionami:
- Po prostu tego nie lubi. Lepiej, żebyś tego nie robiła, bo może się naprawdę zdenerwować i w ten sposób stracisz przyjaciółkę. Nie rób tego, dobrze ci radzę.
I nie podała mi tego adresu. Jednak byłam ciekawa, jak to było. W końcu dobrze sobie radziłam na Ziemi, ale niektóre osoby wciąż pozostawały dla mnie tajemnicą. Kto wie, może wcześniej znałam też Liama? No cóż, chyba wolałabym zaczynać życie jako zupełnie kto inny, tak...
Kompletnie olewając sobie to, co mówi nauczyciel, rysowałam na marginesie różne bazgrołki. Niestety, dzisiaj miałam wyjątkowego pecha. Wykładowca zauważył moje niezainteresowanie lekcją i powiedział:
- Veronique, wstań.
Wstałam, a wszyscy obejrzeli się na mnie. Czułam się bardzo głupio, zdając sobie sprawę, że przecież na Solarii olałabym to. No ale tych ludzi nie znałam, niektórych nawet z widzenia. Na ułamek sekundy uchwyciłam spojrzenie Liama, który pewnie nie patrzył na mnie, a na swoją dziewczynę. Zrobiło mi się smutno.
- Widzę, że nie jesteś zainteresowana lekcją. Proszę, spakuj książki i wróć jutro na zajęcia. Dzisiaj zapewne jesteś w gorszej formie, jednak nie toleruję tego na wykładach.
Bez pośpiechu spakowałam mały, modny plecaczek i ruszyłam w stronę drzwi.
- Dzisiaj pewnie jest w dobrym humorze, bo gorzej traktuje uczniów - szepnął jakiś chłopak. Skinęłam głową i zamknęłam drzwi.
Usiadłam na zimnej, kamiennej posadzce. Chciało mi się płakać, jednak nie mogłam wycisnąć ani jednej łzy. Nie chciałam walczyć z nauczycielem, ale nie wiedziałam, co robić. Chwilę przed skończeniem wykładu zaczęłam płakać. Wstrząsnął mną gwałtowny szloch. Na myśl nasunął się Brandon; to, że półtora roku temu byliśmy szczęśliwi i planowaliśmy wspólną przyszłość; Roxy i jej rozterki; poznanie mojej przyrodniej siostry, Suzanne; Valtor i nasze rozstanie rok temu...
Miałam dosyć.
Wierzchem dłoni otarłam łzy i szybko poszłam do szatni. Była opuszczona, nikt z niej nie korzystał, od kiedy ubrania można było zabierać ze sobą do klasy. Nie zauważyłam nawet jednego buta. Nagle w jednym z boksów zobaczyłam kartkę. Podniosłam ją i zaczęłam czytać.
Wydaje mi się, że codzienne sprawy wykańczają mnie psychiczne. Jeszcze tydzień temu czułam się całkiem dobrze, a teraz... no tak, to przez ten wypadek, który mnie zmienił. Ten tydzień sprawił, że wszyscy się ode mnie odwrócili. Rodzice przy wszystkich udają, że kochają mnie ze względu na wszystko, a tak naprawdę nie chcą mnie znać i wyrzucili mnie z domu. Mój chłopak znowu zaczął brać narkotyki, a przyjaciółki wyśmiały mnie na Facebooku i wstawiły ośmieszające zdjęcia. Na dodatek, gdy jechałam autobusem na drugi koniec kraju, zdarzył się wypadek. Już do końca życia będę miała blizny na brzuchu i jedną drobną przy nosie, na dodatek tylko przez to zdarzyło się tyle rzeczy. Do końca życia będę wyśmiewana, nikt mnie nie lubi, każdy się mnie wypiera. Nawet niczego ode mnie nie chcą. Czuję się jak szmata. Nici z pięknej dziewczyny, otoczonej gromadą znajomych. Może to dobrze, że był ten wypadek? W końcu poznałam się na ludziach. Nie chcę już żyć, nie mam na to siły.
Trzymałam kartkę w dłoni i milczałam. Nawet nie płakałam, tylko siedziałam nieruchomo. Jedyny ruch, który zrobiłam, to schowanie głowy w kolana. I tak płynął czas, i płynął. Może minęła minuta, może godzina.
Nagle usłyszałam kroki i to, jak ktoś siada obok mnie. Nie odwróciłam głowy. I ten ktoś nie ruszał się do momentu, dopóki ja nie wstałam.
To był Liam.
- O co ci chodzi? - spytałam, siląc się na wrogi ton. Jednak dało się odczuć zmęczenie i smutek. Popatrzył na mnie.
- Wydawało mi się, że mieliśmy robić prezentację - wzruszył ramionami. - Jesteś smutna z powodu Demona? Nie martw się.
- Nie, nie z jego powodu. - odparłam. - Po prostu ostatnio w moim życiu dużo się wydarzyło... - ugryzłam się w język.
- No tak, poznanie mnie to duże wydarzenie - zaśmiał się.
Z mojego oka popłynęła łezka. Podszedł do mnie i wziął moją twarz w swoje dłonie. I tak bez słów wpatrywaliśmy się w siebie. Po chwili przytulił mnie do siebie. Zdziwiłam się, bo ten chwilowy uścisk był niezbyt mocny. Myślałam, że chłopcy zawsze przyciskają dziewczyny do siebie mocno, a teraz było inaczej. Tak jakbym czuła, że żyję. Zupełnie inaczej, niż dziewczyna opisujące swoje przeżycia z kartki.
- Może już pójdę, możemy przełożyć prezentację na później... - wyszeptał.
I odszedł. Jego sylwetka z każdą chwilą malała. Pod wpływem impulsu krzyknęłam:
- Zaczekaj!
Odwrócił się. Podbiegłam do niego.
- Kto jak kto, ale jak na dziewczynę to masz świetną kondycję - zaśmiał się. Po chwili na dłoni poczułam ścisk drugiej dłoni. Tak, ja trzymałam Liama za rękę. Tak jakbym była 'godna' zaszczytu. Dziwne ciepło rozlewało mi się po całym ciele.
- A twoja dziewczyna? - szepnęłam. Uścisk rozluźnił się, ale nie puścił mojej dłoni.
Nie odpowiedział na pytanie.
Tak szliśmy przez miasto. W milczeniu, no i nigdzie się nie śpieszyliśmy. Nagle zaczął padać deszcz. Zapowiadało się na potężną burzę, gdyż usłyszeliśmy groźne grzmoty.
- Szybko! - krzyknęłam. I tak razem biegliśmy, trzymając się za rękę. Wiedziałam, że taka Olivia bardzo zazdrościłaby mi, ale nic do zazdroszczenia nie było. To było jak igranie z życiem i śmiercią. Biegnąc, widziałam ludzi, w których strzelił piorun. Już nie żyli. Chyba nigdy nie widziałam czegoś straszniejszego... nawet podczas wojny z wrogami ludzie byli zamrażani, a nie wyglądali... tak.
Dobiegliśmy na klatkę. Prawie wywaliłam się, biegnąc po schodach. Liam był za mną, na szczęście zdołał dobiec przed zamknięciem drzwi. Drżącymi rękami wyjęłam klucz z plecaka i otworzyłam mieszkanie. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności Hanki nie było w domu, gdyż pojechała do swoich rodziców - przeprowadzali się i miała im pomóc poznosić pudła do samochodów, a także pozabierać swoje rzeczy.
- Może masz jakieś, hm, ciuchy do przebrania się? - spytał.
- Pewnie coś się znajdzie - mruknęłam.
I w szafie znalazłam parę rzeczy, które by na niego się nadawały. Sama przebrałam się w dżinsy i czarną bluzkę z długim rękawem.
- To zabierzmy się do robienia tej prezentacji - wyszczerzyłam się, a mój towarzysz prawie padł ze śmiechu.
I zanim najmniejsza wskazówka przekręciła się o 120 stopni, nasze zadanie było wykonane. Zmęczona położyłam się na łóżku.
- Księżniczka się zmęczyła? - spytał lekko złośliwie Liam. Natychmiast się podniosłam.
- Nie nazywaj mnie tak - syknęłam przez zęby.
I tak milczeliśmy przez kilkanaście minut, dopóki chłopak nie wstał i nie zabrał swoich rzeczy.
- Oddam ci je innym razem. Jakoś czuję, że nie jesteś w nastroju, poza tym zadanie zostało wykonane - powiedział obojętnym tonem. - To na razie.
Wyszedł, delikatnie zamykając drzwi.
A ja poczułam, że mam ochotę tylko się rozpłakać.


~ Historie ~*

Wieczór upłynął źle, od razu dało się to rozpoznać. Nie miałam ochoty na nic. Liam mną pogardzał, zresztą... nic nie miało sensu. Czułam się kompletnie rozbita psychicznie. Nie mogłam zasnąć, bo zaraz przed oczami przewijało się moje życie. Jak wyglądało półtora roku temu, kiedy byłam bardzo szczęśliwa. Kiedy planowałam wspólne życie z Valtorem. Kiedy miałam przyjaciółki. Kiedy byłam prawowitą księżniczką. Kiedy nie miałam siostry.
Kiedy miałam ochotę żyć.
Obudziłam się około dziesiątej, tak wnioskowałam z wyświetlacza komórki. Straciłam orientację w tym, jaki jest dzisiaj dzień. Miałam gdzieś to, że nie będę na wykładach, o ile one dzisiaj miały się odbyć. Hanki już nie było w domu, zostawiła mi kartkę, że idzie do pracy. Skończyła studia, chociaż nie wiedziałam, czy przypadkiem z nich nie zrezygnowała. Nigdy nie chciała mi powiedzieć, na jakim kierunku studiowała.
Postanowiłam, że muszę poszukać adresu Olivii. Alexa pisała mi, że dalej nie ma z nią żadnego kontaktu. W biurku mojej współlokatorki najpierw niczego nie znalazłam. Zainteresowała mnie koperta "Natychmiast do wyrzucenia". Wyjęłam ją i położyłam obok siebie. Po głębszych poszukiwaniach znalazłam jej pamiętnik, jednak nie miałam serca do niego zaglądać. Po chwili znalazłam coś w rodzaju katalogu - trzeba było wyjąć karteczkę z imieniem i poszukać pierwszych liter nazwiska. Wynikało z tego, że Hanka ma, lub miała, naprawdę wielu znajomych. Wreszcie znalazłam literkę "O". Olivia. Osób o tym imieniu było bardzo dużo, więc przewinęłam do nazwiska zaczynającego się na "Mc". Na karteczce widniał numer telefonu, e-mail i adres. Szybko zapisałam te trzy rzeczy, schowałam wszystko w odpowiedniej kolejności, zamknęłam biurko, zabrałam swój notes i kopertę. Zdążyłam zamknąć drzwi od pokoju Hanki, gdy usłyszałam jakieś kroki na korytarzu. Szybko poszłam do swojego pokoju i włączyłam radio, w tym samym czasie ubierając się.
Jedząc śniadanie, usłyszałam zgrzyt klucza w zamku.
- O, hej, myślałam, że jesteś na wykładach - powiedziała Hanka, wieszając kurtkę na stojaku.
- Dzisiaj źle się czułam i postanowiłam sobie odpuścić - odparłam, przegryzając kanapkę. - A ty nie jesteś w pracy? Myślałam, że ciężko harujesz przy dokumentach.
- No tak - przyznała. - Ale dali nam chwilową przerwę, bo podobno wczoraj jakaś burza była i mamy awarię systemu. A tak poza tym, jak udało się spotkanie z Liamem?
- No... dobrze - starałam się powiedzieć to szybko, ale ze smutku miałam ściśnięte gardło. - Skończyliśmy prezentację.
- Oj, widzę, że nie jesteś w humorze - odparła Hanka i krzywo popatrzyła na zegarek. - Muszę lecieć. Jak za pół godziny nie zjawię się w robocie, to szef mnie wyrzuci.
- Przecież masz dużo czasu...
- Korki są.
I moja współlokatorka pognała na autobus, a ja przebrałam się, nałożyłam kurtkę i ruszyłam pod wskazany adres.

Trafiłam do dosyć obskurnej, biednej dzielnicy. Pod kamienicą Liv zobaczyłam lekko wychudzone dzieci. Część z nich bawiła się starą, na oko wielokrotnie sklejaną piłką, dziewczynki na przemian skakały na rozpadającej się skakance, pozostałe dzieci bawiły się starymi lalkami. Zobaczyłam jedną dziewczynkę, która siedziała sama i coś pisała. Miała podkrążone oczy i lekko nieobecny wzrok. Nie miałam odwagi do niej pójść. I tak widziałam za dużo dzieci. A taka głupia, naiwna dziewczyna jak ja myślała, że coś takiego istnieje tylko w złych bajkach. Myślałam, że to ja mam źle, a te dzieci oddałyby wszystko za to, by rano jeść śniadanie, wracać ze szkoły i mieć dobry obiad, a wieczorem kolację; żeby chodzić w ciepłych ubraniach i nie mieszkać w biednej dzielnicy.
Powoli szłam do mieszkania Olivii. Podłoga powoli rozpadała się, ściany były nieszczelne, a mieszkania były małe. Liv mieszkała na czwartym piętrze. Zapukałam do jej drzwi. Otworzyła mi ładna nastolatka z białymi, długimi włosami. Na twarzy nie miała ani grama makijażu. Była nawet wysoka, mniej więcej mojego wzrostu. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to jest Liv.
- Co ty tu robisz? - warknęła.
- Wszyscy się o ciebie martwią, nie odbierasz telefonów, nie odpisujesz na SMS-y... - zaczęłam.
- Wejdź, nie zamierzam ci się tu tłumaczyć. Jeszcze usłyszą - odparła chłodno. Weszłam za nią do środka. Mieszkanie było biedne, gdzieniegdzie widniały meble, które powoli próchniały. Pokoiki były pomalowane na biało, choć ten kolor żółkł. Tylko jeden pokoik się wyróżniał. Był pomalowany na jasny fiolet, meble odnowione w białym kolorze. Dywan był miękki, jasnoróżowy. W kąciku stała niewielka toaletka, na której stało pełno kosmetyków. Olivia podeszła do niej i otworzyła ją. W środku była niezliczona ilość kosmetyków, zaś w szafie - bardzo dużo ubrań. Usiadłam na miękkim dywanie.
- Ładnie masz tutaj - powiedziałam.
- Chyba tylko w tym pokoju - prychnęła. - Ojciec przepija wszystkie pieniądze, chyba chce nas wygłodzić na śmierć. Gdybym nie pracowała popołudniami i w weekendy, to poumieralibyśmy z głodu. A co myślałaś? Że ja poważnie zachorowałam? Nic podobnego...
- To dlatego nie ma ciebie na wykładach? - spytałam.
- Nie... - powiedziała cicho i odwróciła głowę w stronę okna, próbując powstrzymać łzy. Jej oczy zaszliły się, a ona usiadła na szykownie posłanym łóżku i zaczęła płakać. Podeszłam do niej, nie wiedząc, co się dzieje.
- Co się stało?
Liv chlipnęła.
- Nie mówiłam o tym tobie ani Hance, ani nikomu. Ja... ja miałam chłopaka. Cały czas go ukrywałam, choć byłam z nim prawie rok. Ja jestem z biednej dzielnicy. Od kiedy poszłam do liceum, popołudniami odrabiałam lekcje i zajmowałam się rodzeństwem. Byłam, i zresztą dalej jestem dla nich jak matka. Zawsze to ja byłam dla nich najważniejsza. Dzięki mnie są takie mądre, dobrze się uczą, bo powtarzam im, że dzięki temu będą mogły mieć pieniądze tak jak ja. W liceum szykanowali mnie, obrażali, w końcu postanowiłam przenieść się do innej szkoły. Znalazłam swoich znajomych, oni znaleźli mi weekendową pracę i w miarę normalni funkcjonowałam. Wtedy też poznałam Petera. Świetny chłopak z dobrego domu, bardzo lubiany w szkole zwrócił na mnie uwagę i zostaliśmy parą dokładnie w walentynki. Któregoś razu poszliśmy na imprezę. Peter był pijany, klepał inne ślicznotki po tyłkach i namawiał mnie, żebym ja też się z kimś zabawiła. Odmówiłam. Zaciągnął mnie, do pokoju, rozebrał i zgwałcił.
Zszokowana patrzyłam w jej stronę. Widać było, że się rozklejała, ale była twarda i nie chciała przerywać. Nie mogłam uwierzyć, że to dotknęło ją, roześmianą ślicznotkę.
- Nie mówiłam jemu nic, nie zgłaszałam tego na policję - kontynuowałam. - Myślałam, że zrobił to pod wpływem alkoholu, że mnie kocha. Zresztą, później przepraszał mnie. Później okazało się, że mnie zdradził, ale nie robiłam z tego afery. Zaślepiona miłością, wybaczyłam mu. Dwa miesiące zaczęłam mieć dziwne mdłości. Najpierw zignorowałam to, ale później pełna obaw zrobiłam test ciążowy. Wynik był pozytywny. Przeraziłam się i powiedziałam o wszystkim Peterowi. Ten poszedł ze mną do swojego wujka, ginekologa i to potwierdziło moje obawy. Peter dał mi dość sporą sumę pieniędzy, żebym poszła do jakiegoś ginekologa, nazmyślała coś i usunęła. Poszłam do znajomej i powiedziałam, że zostałam zgwałcona i nie chcę tego dziecka. To była prawda. Miałam za dużo planów na przyszłość. Przed wizytą zadzwoniłam do swojego chłopaka, a ten pocieszał mnie i poweidział, że nigdy mnie nie opuści, czegokolwiek bym nie zrobiła. Więc poszłam, odkładając pieniądze w skarbonce. Udało się bez żadnych komplikacji, ale to mnie nie obchodziło. Przyłapałam Petera w łóżku z jakąś dziewczyną i wtedy zerwał ze mną. Rozumiesz to?
- Rozumiem - odparłam ku jej zaskoczeniu.
- To opowiedz mi swoją historię.
- Okay, ale musisz coś obiecać - ty nie powiesz nikomu mojej, a ja zrobię to samo. Nigdzie tego nie zapiszę, przepadnie jak kamień w wodę.
- Okay - obiecała.
- No to tak - zaczęłam. - Pewnie znasz mnie dosyć dobrze. Nie nazywam się Veronique, tylko Stella. Tak, ta księżniczka Stella z Solarii. Wszyscy ją znają i podziwiają, bo zdobyła magiczne moce, jest bogata, śliczna i zabawna, dlatego każda dziewczyna chciałaby się z nią, to znaczy ze mną zamienić. Jednak nikt nie widział, jaka jest prawda. Stella cierpiała z powodu rozwodu rodziców, jednak to nie było najgorsze. Któregoś dnia odkryła związek jej najlepszej przyjaciółki, Bloom z jej chłopakiem, Brandonem. Wtedy uciekła z Solarii i trafiła na ziemię, gdzie zaprzyjaźniła się z dziewczyną o imieniu Suzanne. Gdy pracowała z nią w kawiarni, spotkała dawnego wroga, Valtora. Nie miał złych intencji, tak naprawdę Stella od zawsze się jemu podobała. I tak związek, z pozoru skazany na porażkę, kwitł i przerodził się w ukrywany romans. Okazało się, że Suzanne to przyrodnia siostra Stelli - wszyscy najpierw myśleli, że jest podmieniona, ale... ech, innym razem tobie wyjaśnię. Później wybuchła wojna na Solarii, gdyż powróciła taka planeta zwana Helarią. Suzanne weszła do tego królestwa jako szpieg, Kiara. Zaprzyjaźniła się z Eternity, córką królowej i Angie, opiekunką dziewczyny. Stella dowiedziała się, że Valtor miał kiedyś romans z Princesą i to on projektował roboty, bo nie chciał, żeby ktoś się o tym dowiedział. Cudownie Helaria została pokonana, a księżniczka pogodziła się z Valtorem. Niestety, w dniu jej dwudziestych trzecich urodzin wszystko się wydało i rodzice rozkazali jej się z nim rozstać. Nie chciała go opuszczać, ale podczas spotkania rozdzieliły ich straże i Valtora wsadzono do celi, a Stella otrzymała areszt domowy do momentu jego opuszczenia. Chłopaka wypuszczono i dano mu nowe dokumenty, by rozpoczął nowe życie. Księżniczka zaś była nieszczęśliwa, chciała go odszukać. W tym czasie urodziła się jej siostra i jej matka zrobiła się dla niej wredna. Stella odkryła, że Brandon i Bloom znów nawiązali romans i uciekła na ziemię. Resztę już chyba znasz.
- Jejku, pomyśleć, że tak bardzo ci zazdrościłam... - Liv pokręciła głową. - Myślałam, że życie księżniczki jest idealne, ze wszystko się udaje... Poza tym, co z Magicalix'em? Słyszałam, że taką moc może mieć tylko jedna czarodziejka, która zostaje liderką.
- Ja ją dostałam - przyznałam. - Jednak wyrzekłam się swojej mocy. Szkoda gadać, co ostatnio przeżywałam z rodzicami. Tak, miałam spokojny dach nad głową... ale byłabyś gotowa wyjść za kogoś, kto ciebie notorycznie zdradza? Cały czas widziałam Brandona z nowymi kochankami.
- No nie... chyba nie. Jeśli bym go kochała...
- Ale ja cały czas czuję coś do Valtora. Nie mogę o nim zapomnieć.
- No cóż...

Do domu wróciłam stosunkowo późno. Nie obchodziło mnie to, że mam w następnym tygodniu mam zaliczenia i muszę napisać pracę pisemną. Olać studia. Teraz liczyło się moje zdrowie psychiczne, które ostatnio mocno podupadło. Ostatnie wydarzenia namąciły mi w głowie... tak, osoby też. Valtor, Brandon, Liam, Olivia, Hanka...
Hanka.
Przypomniałam sobie, że mam przecież jej kopertę. Szybko ją otworzyłam i na podłogę wysypały się setki, a nawet tysiące zdjęć. Na wszystkich była jakaś brunetka. Wyróżniała się niebanalną urodą - miała długie, ładne włosy, piękne oczy, była wysoka i szczupła.
Brunetka na koncercie, w wesołym miasteczku, z przyjaciółmi, przed kościołem, na biwaku, w szkole, na zakupach, w domu, na plaży, czytająca książki...
Łudząco przypominała Hankę, a może to była ona? Tyle, że ta dziewczyna tętniła radością i pełnią życia, a moja współlokatorka była raczej zdystansowana.
Szybko zapomniałam o tej kartce i wyjrzałam przez okno. Mimo że był już grudzień, świeciło słońce, przypominając, że zbliża się wiosna. Wiosna? Co ja gadam? Przecież niedługo będą święta, których i tak na Solarii się nie obchodziło. Chrzanić to.
Znalazłam klucz do barku i wypiłam całą butelkę pierwszego lepszego wina. Nie wiem, jakim cudem. Chwiejnym krokiem podeszłam do drzwi, otworzyłam je, wyszłam i zamknęłam. Zataczając się, dotarłam do parku. Położyłam się na ławce i zasnęłam.

Obudziłam się późnym popołudniem, dalej leżąc. Chyba powoli trzeźwiałam, choć pękała mi głowa. Żałowałam, że nie zostałam w domu. Nie dość, że wszyscy się na mnie gapią, to jeszcze nie mam leków przeciwbólowych. No nie, żaden człowiek nie da go pijaczce. Jedyny plus tej całej sytuacji to fakt, że w końcu poznałam smak wina i mi smakowało. Na Solarii picie było absolutnie zakazane, tylko najstarsi z królestwa mogli jego smakować nawet codziennie. Ale kto wie, czy ja dożyłabym starości?
Na przyszłość najwyżej dwa kieliszki wina, nie więcej.
Próbowałam wstać, ale gdy tylko puściłam się ławki, od razu upadłam. Dotoczyłam się do ławki i usiadłam. Większość ludzi w parku przyglądała się mojemu 'przedstawieniu'. To nie było śmieszne. Chciałam, żeby sobie poszli, ale nic nie mogłam zrobić. Usłyszałam szept jakiegoś chłopaka: "taka ładna dziewczyna, a się rozpiła. Co za alkoholiczka. Chyba ma jakieś problemy ze sobą". Nagle poczułam, że ktoś mnie bierze za rękę.
- Vera, chodź, nie możesz tu zostać - mówił Ktoś. Nie mogłam rozpoznać jego głosu - nie wiem, może go nie znałam, a może dlatego, że wciąż w pewnym stopniu byłam nietrzeźwa.
Nie dałam rady wstać i Ktoś to wyczuł. Wziął mnie na ręce i zaniósł gdzieś... nie wiedziałam gdzie. Po chwili jednak zasnęłam i nic już nie czułam. Było mi obojętne, czy mnie zabije albo coś ze mną zrobi. W końcu i tak na nic nie miałam siły.


~ Zdjęcia ~*

Następnego dnia zbudziłam się... I tak nie wiedziałam gdzie. Było mi to zupełnie obojętne. Zdziwiłam się, że otworzyłam oczy. Że w ogóle udało mi się to zrobić. Rozejrzałam się po pokoju. Był pomalowany w różnych kolorach. Zgadłam, że ta ściana jest biała, a reszta była domalowywana kredkami, farbami, pastelami we wszystkich kolorach. Mimo tego pokój był estetyczny, meble wypolerowane i żadnych ubrań, podręczników na wierzchu. Kątem oka dostrzegłam biblioteczkę i wtedy zobaczyłam...
Od razu zerwałam się z miejsca.
- Co ja tu robię, do jasnej Anielki?! - wrzasnęłam na cały dom.
- Mogłabyś być ciszej? - powiedział lekko zaspanym tonem chłopak.
- Co ja tutaj robię? - powtórzyłam cierpliwie.
- A co masz robić? - kolega lekko uniósł kąciki ust. - W parku byłaś pijana, robiłaś widowisko, a ja jak zawsze tędy biegałem. Co miałem zrobić? Udać, że cię nie znam, skoro mi na to...
Zagryzł wargę, pewnie bał się, że powie o kilka słów za dużo. Spojrzałam na niego przerażona.
- Ale... ale czy... czy my...
- Nie - odparł stanowczo chłopak. - Nie zrobiłbym tego dziewczynie, która nie byłaby w pełni tego świadoma. Spokojnie, nie martw się. Dlatego zdjąłem ci jedynie buty, żebyś... wiesz, nie miała podejrzeń, że kłamię.
Wściekła nie powiedziałam nic więcej. Pewnie patrzył na mnie jak na jakąś wariatkę. Po kilku minutach obdarzyłam Liama chłodnym spojrzeniem, ale był odwrócony do okna. Trudno. Zebrałam swoje rzeczy i cicho zamknęłam drzwi.

- Hej! - krzyknęłam, rzucając torbę przy drzwiach wejściowych.
- O, hej - powiedziała Hanka, krojąc ziemniaka i wrzucając go do garnka.
- Co u ciebie? Widzę, że jakaś lekko przygaszona jesteś... bardziej niż zwykle - zauważyłam. Dziewczyna dokładnym makijażem zakryła wory pod oczami, które, nie wiem jakim cudem, dostrzegłam. Miała smutną minę, a warzywa kroiła machinalnie, choć normalnie robiła to na dwa sposoby: albo była zadowolona, albo była wściekła nawet o to, że znowu spóźniła się do pracy. A przygaszona odmiana Hanki do niej nie pasowała. Jeśli miała coś robić, to z pasją!
- Miałam ciężki dzień w pracy... nieważne - powiedziała, kierując wzrok na krojone warzywa.
- Kłamiesz - ucięłam i zwróciłam się w stronę swojego pokoju.
- Vera! - krzyknęła, zanim zamknęłam drzwi. Zdziwiłam się, że nie dobijała się do drzwi. Wzruszyłam ramionami i nałożyłam słuchawki na uszy. Teraz właśnie słuchałam... nie, nie wiedziałam nawet, czyjej piosenki. Spojrzałam na odtwarzacz, ale nic się nie wyświetlało.
Nagle dostrzegłam coś dziwnego. Na każdym zdjęciu była dokładna data i przybliżona godzina. Zaczęłam układać je chronologicznie, jednak zanim zdołałam to zrobić, już przysypiałam.
Zgarnęłam je do koperty, by Hanka niczego się nie domyśliła i poszłam się zdrzemnąć.

Wydawało mi się, że spałam dosyć długo i rzeczywiście tak było. Za oknem ściemniało się, co wskazywało na zbliżający się wieczór.
Nagle naszła mnie myśl, żeby rzucić studia.
Nie, to niemożliwe, nie mogę tego zrobić. Jednak nie mogłam oprzeć się tej myśli, więc zaczęłam wypisywać plusy i minusy zaistniałej sytuacji.
Miałam zapisać "stracę kontakt z Liamem", ale skończyłam w połowie drugiego słowa.
Nie kocham go, nie, nie kocham go. Muszę to sobie w końcu uświadomić.
Posprzątałam pokój i poszłam do kuchni, by nalać sobie wody. Piłam ją drobnymi łyczkami, myśląc o niczym. Nie wiedziałam, na czym mam skupić swoją uwagę. W końcu zaczęłam myśleć o swojej współlokatorce. Dziwiło mnie to, że Hanka mało mówiła o sobie i swoim życiu. Dlaczego? Czy ja zrobiłam coś źle, nie pozwoliłam na to, żeby mi zaufać?...
Mimowolnie z oczu popłynęły mi łzy, których za nic w świecie nie mogłam powstrzymać. Płynęły mimowolnie, bez uprzedzenia. Nagle przypomniałam sobie o wszystkich zdradach, misjach, stracie zaufania...
Zaczęłam szukać czegoś w zeszycie w swoim biurku, który był zatytułowany "złotymi myślami z lekcji" i znalazłam dwie myśli:
- Miłość powinna być ważniejsza od wszystkich przykazań i przysiąg.
Nie wiedząc dlaczego, skuliłam się na łóżku i zaczęłam płakać, a że płacz działał na mnie usypiająco, znów zasnęłam.

Później znów się zbudziłam. Tym razem chyba spałam krócej, bo ciągle odczuwałam ochotę drzemki. Ale co się stało? Przecież zawsze byłam pogodna, a zmęczona byłam dopiero po bitwie z wrogiem.
Solaria. Coś się dzieje na Solarii.
Nagle złapałam się za głowę, w której słyszałam na przemian krzyki i szepty.
- Słońce, potrzebujemy cię! - szeptała Suzanne.
- Nie zostawiaj nas! Toczymy bitwę, ogromną bitwę... - mówiła Tecna.
- ...nawet nie zgadniesz, z kim! - kończyła Musa.
- Prosimy, wracaj... - usłyszałam Aishę.
- Portal jest otwarty jeszcze przez pół godziny, tam, gdzie zawsze. Pamiętaj, jesteś dla nas najważniejsza! Wymiatasz, Stella! - zakończyła Florka.
Szybko przebrałam się, chwyciłam komórkę i kurtkę, po czym wybiegłam z mieszkania. Miałam nadzieję, że nie nabierają mnie i nie chcą, żebym wróciła do nich. Do Klubu Winx. Na Solarię. Do Brandona.
Po kilku minutach biegu zatrzymałam się. Jakaś siła wyższa pchała mnie do przodu, ale nie mogłam biec dalej. Nie, nie byłam zmęczona, ale czułam, że nie pójdę tam. Znowu będę musiała cofnąć się do bolesnych wspomnień. Obiecałam sobie, że tam nie wrócę i słowa zamierzałam dotrzymać.
Ale nie mogłam zostawić dawnych przyjaciółek, skoro ich jedyną winą była obojętność.
Obojętność.
Nie.
Gdyby nie poczucie winy, nigdy bym tam nie wróciła. Nie do obojętnych ludzi. Do tych, którzy udawali.
A jednak biegnę.
W końcu zatrzymałam się pod niepozorną latarnią, złożyłam palce i krzyknęłam: teleportacja!

- Stella! - Flora zobaczyła mnie jako pierwszą. Lekko się uśmiechnęłam.
- Co się stało, że mnie wzywałyście z ważnego powodu... zamierzałam nigdy więcej nie wracać... na Solarię - chciałam powiedzieć "do przeszłości", ale uznałam, że mogłabym je obrazić.
- No tak... - zmieszała się kwiatowa wróżka.
- Nie okłamałyśmy cię, ale... - zaczęła Tecna.
Uznałam, że jednak mnie okłamały i popatrzyłam na wszystkie groźnym wzrokiem.
- No... my toczymy walkę z twoim narzeczonym i przyjaciółką - zakończyła Aisha. Ona chyba od zawsze była taka szczera.
Z wrażenia opadłam na krzesło.
- Nie... wy sobie ze mnie żarty robicie? - zaśmiałam się, ale widząc ich spojrzenia od razu umilkłam.
- Chyba kpisz - odparła Flora smutnym tonem. - Oni... oni zdecydowali, że znajdą cię i się ciebie pozbędą. Przynjamniej to usłyszałam w ich rozmowie... Stellcia, nie mamy czasu, musimy lecieć!
Patrzyłam na dziewczyny lekko zdezorientowana. Chciałam powiedzieć, że nie mogę im pomóc, że już nie należę do Klubu Winx i właśnie otwierałam usta, kiedy ktoś skierował na nas atak. Odwróciłam się do tyłu - to była Bloom.
- Bloom, co ty robisz?! - krzyknęłam, mimowolnie osłaniając się magicznym zaklęciem.
- Zabiję cię - syknęła. - Zabiję cię i tą twoją rodzinkę! Myślisz, że tylko ty zasługujesz na szczęście? Że tylko ty masz prawo być szczęśliwa?
- Ale ja nic nie zrobiłam - powiedziałam obronnym tonem. - To nie ja zdradzałam cię z twoim chłopakiem, który i tak ląduje w łóżku z innymi.
- Coś ty powiedziała? Że on mnie zdradza? - odparła pogardliwie.
- Tak. Nie myśl, że Brandon jest taki święty, może zrobić wszystko. Kolejne razy przyłapywałam go z kochankami i za każdym razem tłumaczył mi się, że to nie było tak! - odkrzyknęłam i szybko chwyciłam Musę, która została trafiona magicznym zaklęciem.
- Twoje słowa nie ujdą ci na sucho, ty... - zaczęła.
- Dość, Bloomciu. Musimy zająć się czymś innym - przerwał jej Brandon. Rudowłosa ostatni raz spojrzała na mnie pogardliwie i razem z kochankiem zniknęła.
Nagle złapałam się za głowę.
- Słońce, co się stało? - Suza podbiegła do mnie, przerażona moim stanem.
- Nic mi nie jest - powiedziałam słabo i zemdlałam.

Nie wiem, ile czasu spędziłam w pokoju przyrodniej siostry. Wszystko mnie tak bolało, że nie mogłam się poruszyć. Ból był coraz silniejszy, znowu prawie mdlałam.
- Stello, napij się tego, powinno tobie pomóc - Flora podała mi swój magiczny wywar i sięgnęła po książkę.
- Długo byłam nieprzytomna? - spytałam, czując się trochę lepiej niż przed zemdleniem.
- Hm - zastanowiła się krótko. - W sumie tak, dochodzi czwarta nad ranem, więc trochę zajęło ci to oprzytomnienie.
Zaśmiałam się.
- Tak ogólnie to wezwałam cię jeszcze z jednego powodu - zamknęła książkę i odłożyła ją na stolik. - Chciałam z tobą porozmawiać.
- Co się stało? - oparłam łokcie na poduszkach i lekko się podniosłam, co sprawiło mi ogromny ból. Zacisnęłam usta w wąską kreskę.
- Bo wiesz... - zaczęła niepewnie. - Jak ty wyjechałaś z Solarii, to ja jeszcze o tym nie wiedziałam i weszłam do twojego pokoju, by zapytać się ciebie o krój sukienki... ale zobaczyłam, że stoi pusty i na dodatek usłyszałam jakieś kroki i schowałam się pod łóżko...
- ...i?
- ...i słyszałam rozmowę twoich rodziców. Niby znasz swoją historię, no i Suzy... ale ona nie jest prawdziwa.
- To jaka jest prawda? - spytałam przerażona, spodziewając się wielu strasznych odpowiedzi.
- Suza jest prawowitą księżniczką, a ty zostałaś adoptowana.


________________
* - Hahah, nie ma to jak czytać sobie opowiadanie od nowa i zorientować się, że brakuje dwóch rozdziałów. Po prostu genialne, od razu przejść od czwartej części opowiadania do siódmego. Gratuluję sobie inteligencji. xD /04.09.2015.
01.2017: Nom, ja także sobie gratuluję. x2

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

#2

Życie staje się niesamowicie trudne, kiedy z dnia na dzień tracisz oparcie we wszystkich i postanawiasz uciec. Ot tak, pozostawiasz całe swoje życie za sobą i uciekasz. Od odpowiedzialności, obowiązków, całej przeszłości. Jedynym, co na ciebie czeka, jest przyszłość pełna blasku.

#o43. "Cambio dolor..."

Witajcie! :) Mam nadzieję, że szablon jest ładny. Napisałam kolejny rozdział, który jest dość długi. Miałam dość dużo weny i zapisałam swoje pomysły ^^. A, i jeszcze jedno. Dziękuję Wam za 1,600 wyświetleń na blogu. To dla mnie naprawdę dużo. No dobrze, to rozdział 8. ~*~ - Faragondo, ale dlaczego musimy ją odnaleźć? Co się stało? - zapytała Flora. - Jak wiecie, zniknęła, a musimy powiedzieć jej coś bardzo ważnego. To znaczy, ja i jej mama. To naprawdę pilne! - A... czy to dotyczy nas, czy tylko Stelli? - powiedziała Tecna, bawiąc się kosmykiem włosów. Nie interesowała jej ta cała sytuacja. Chciała tylko zdobyć Magicalix, zresztą tak jak pozostałe czarodziejki oprócz Flory. - To dotyczy tylko Stelli i jej koleżanki. Wyruszajcie na Ziemię. - odparła Faragonda i zanim Winx się spostrzegły, były już w Gardenii. - Ale zrobiła się chamska, nie dała się nam odpowiednio ubrać! - odezwała się bezczelnie Aisha. - Aisha! Dlaczego się tak odzywasz?! Wcześnie

#o51. Kamila

Hej :3. W końcu postanowiłam wrócić do tego bloga. Na razie zawiesiłam opowiadanie, jednak na pewno kiedyś do niego wrócę ^^. A teraz mój kolejny słaby wytwór bez tytułu. Tak, wiem, że jest krótki. Dziewczyna przebudziła się i wyjrzała przez okno. Mimo tego, że jej okno znajdowało się na pierwszym piętrze, na trawie zobaczyła poranne kropelki rosy. Dzień zaczynał się wprost fantastycznie. Szkoda tylko, że był to poniedziałek i znów zaczynał się kolejny tydzień szkoły. - Ach... - westchnęła cicho i zaczęła wpatrywać się w ogród wypełniony pięknymi kwiatami. Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi pokoju. - Tyśka, otwieraj! Za pół godziny musisz wyjść do szkoły! - usłyszała stanowczy głos matki, która najwyraźniej była czymś bardzo zdenerwowana. Nastolatka zdusiła w sobie jęknięcie i wolno skierowała się w stronę szafy. ***** - Dzień dobry, nazywam się Elżbieta Zawadzka i będę uczyła was fizyki. Wiem, że to może trochę nieodpowiednie, zmieniać nauczycielkę w trze